Reparacje wojenne od Niemiec. Szanse i trudności.

12 lutego, 2020 0 przez Bartosz Józwiak

Parę lat temu w fazę realnych działań weszła procedura  tzw. reparacji, których Polska winna domagać się od Niemiec za zniszczenia i szkody wojenne. Temat nie jest nowy. Pamiętam, że wywołał go już śp. Lech Kaczyński, który jeszcze jako prezydent Warszawy wskazywał, iż trzeba rozważyć wystąpienie do Niemiec o wypłatę odszkodowań za zniszczenia jakich dokonali w stolicy. Później temat trochę przycichł, by w poprzedniej kadencji Sejmu wrócić już w bardziej skonkretyzowanej formie m.in. dzięki profesjonalnym działaniom mecenasa Stefana Hambury (pamiętam jak rozmawialiśmy o tym po debacie zorganizowanej przez Gazetę Polską dotyczącą reprywatyzacji, w której to popis niewiedzy i arogancji zaprezentował pan Patryk Jaki i jego ówczesny doradca pan Zaradkiewicz; twierdzili np. że reprywatyzacja dotyczy strat wojennych i Niemcy winni za to płacić), który wykonuje wraz z niektórymi posłami i historykami, wielką pracę mającą na celu, z jednej strony próbę oszacowania strat, a z drugiej przygotowań prawnych do ewentualnej procedury reparacyjnej. Pytania rodzą się dwa: czy warto ubiegać się o reparacje oraz czy jest szansa je uzyskać?
Niemcy w trakcie swojego bestialskiego najazdu i skrajnie zbrodniczej, ludobójczej okupacji zniszczyli nasza narodową tkankę ludzką i infrastrukturalną. Wymordowali miliony naszych obywateli. Rozkradli majątek i dzieła sztuki. Zniszczyli przemysł i infrastrukturę drogową oraz kolejową. Zburzyli fabryki, budynki użyteczności publicznej, domy mieszkalne i zabytki. Koszty tej zbrodni są nie do oszacowania. Ale jednakowoż nie wolno tej zbrodni pozostawić bez załatwienia. Niemcy są obowiązani ponieść koszty tego czego dokonali. I to nie podlega żadnej dyskusji. Oni winni nie tylko dokonać reparacji na rzecz Polski, ale także i to w pierwszej kolejności zwrócić mienie, które zrabowali, a od zwrotu którego ciągle się uchylają. Dlatego nie ulega żadnej wątpliwości, że z całą siłą winniśmy żądać tego zadośćuczynienia i szukać na tym polu sojuszników. A czas jest po temu dobry, bo choćby Grecy już taką procedurę rozpoczęli i są o krok przed nami, gdyż mają już stosowną uchwałę tamtejszego Parlamentu. Mam nadzieję, że i my szybko też taką uchwałę otrzymamy.
Czy Niemcy zgodzą się zapłacić stosowne reparacje to osobna kwestia. Na dziś kurczowo próbują się trzymać twierdzenia, że zawarto już stosowne porozumienie z rządem PRL i na jego mocy Polska zrzekła się wszelkich roszczeń. No cóż, tonący i brzytwy się chwyta. Ale ja niczego innego nie spodziewam się po kraju który nigdy nie dokonał denazyfikacji, który nigdy nie ukarał całej rzeczy zbrodniarzy wojennych. Co więcej wielu z nich włączył jako godnych obywateli, do „nowego-starego narodu”. Tyle, że w tej konkretnej kwestii nie mają zupełnie racji. Rząd PRL nie miał żadnego prawa podpisywać jakichkolwiek zrzeczeń w imieniu Polski, gdyż PRL nie był kontynuacją II RP, nie był wolnym samodzielnym tworem państwowym, ale terytorium zależnym przynależnym do Sowietów, a jego tzw. rząd by jedynie sowiecką ekspozyturą w Warszawie. Niemcy dodatkowo stosują w kwestii reparacji, jak zawsze, podwójne standardy. I tak np. w kwestii reparacji dla Grecji nie mówią nie (no ale Grecja po swoim bankructwie to w zasadzie terytorium zależne Niemiec, ich rynek zbytu, terytorium któremu nawet budżet są w stanie uchwalać de facto Niemcy; mam tylko nadzieję, że dumni Grecy szybko się od tego uwolnią). Natomiast w przypadku Polski jednoznacznie odmawiają takiego zwrotu. Ot, stara zasada Metternicha: dziel i rządź (gdy jednego „kupimy”, to nie stworzy wspólnego frontu z drugim). My jednak nie powinniśmy się tym przejmować i budować poparcie innych państw dla naszych słusznych roszczeń. Kropla drąży kamień, a co najważniejsze nie pozwala zapomnieć i wbija fakty niemieckiego bestialstwa w głowy opinii międzynarodowej. Wczoraj oglądałem w telewizji bardzo ciekawy film pt. „Złota dama”, w którym żydówka, potomkini bardzo bogatej żydowskiej rodziny z Austrii, walczy o odzyskanie zrabowanych jej rodzinie obrazów Klimta. Państwo austriackie oczywiście nie poczuwa się do konieczności zwrotu (wszak nie oni witali nazistów kwiatami, a Hitler nie był Austriakiem, a kradzione staje się własnością przez zasiedzenie; Rosja ma podobną filozofię). Po wielkiej gehennie sądowej i wielu bataliach prawnych kobieta odzyskuje jednak swoją własność. To taka dygresja, ale pokazuje, że zawsze warto walczyć o sprawiedliwość.
Chcę wyraźnie napisać, iż uważam, że Niemcy są zobowiązani do zapłacenia Polsce reparacji. Bo za swoje winy należy zapłacić. To cena wolności decydowania. Inaczej nie będą godni nazywać się cywilizowanym, europejskim narodem. Co więcej winniśmy na tych samych zasadach żądać reparacji od Rosji. Powiem szczerze, że gdy dziś widzę Niemców i Rosjan kupujących bilety do muzeów i obiektów zabytkowych w Warszawie (ale także w innych miastach), to marzę by akurat oni musieli płacić za nie kilkukrotnie wyższe ceny niż inni. Nienawiść? Nie, sprawiedliwość.


Bartosz Jóźwiak, prezes Unii Polityki Realnej