Tytanik

17 listopada, 2025 0 przez Wojciech Nawrot

Historia Tytanika rozpoczęła się ponad 100 lat temu w jednej z północnych stoczni w Wielkiej Brytanii. Dla każdego statku stocznia jest jak brzuch matki, w którym dziecko nabywa cech, takich jak waga, kształt, wygląd i to, co jest najważniejsze w przypadku statku – jego żeglowność. 

Tytanik, powstały w umysłach swoich konstruktorów, nie wiedział nic o tym, jak wspaniałym się stanie. W tym czasie nie wiedział nawet, że się urodzi. Statki zyskują świadomość istnienia na krótko przed narodzinami – w momencie chrztu butelką szampana rozbitą o kadłub przez matkę chrzestną, która głośno wypowiada w tym momencie nazwę statku. Niedługo potem liny trzymające statek w doku zostają odcięte, a statek stacza się w dół do morza i jest wodowany, co jest momentem jego narodzin.

Jak zapewne zauważyliście, statki, w przeciwieństwie do ludzi, dowiadują się o swoim imieniu nie po narodzinach, ale przed nimi. I to imię, jak każde imię ludzkie, nadaje noszącemu je statkowi swoje charakterystyczne cechy. Jednak podczas ceremonii wodowania statku, o którym opowiada nasza historia, nie było chrztu, a co za tym idzie, nie było matki chrzestnej. Zamiast tego, na nabrzeżu podczas ceremonii wśród setek widzów, była kobieta z niegrzecznym dzieckiem. Właśnie w momencie, gdy dwaj pracownicy stoczni przecinali toporami liny trzymające statek, jej niegrzeczne dziecko bez żadnego powodu zaczęło tak głośno płakać, że zdenerwowana matka krzyknęła do niego: „ Maleńki-płaczeńki! (Teeny-weeny) – Bądź cicho, proszę”. Pierwsze dwa słowa kobieta krzyknęła tak bardzo głośno że statek usłyszał je i wziął je za swoje imię chrzestne.

„Maleńki-płaczeńki” – jakie dziwne imię mi dała moja matka chrzestna, ale dlaczego?” – było pierwszą myślą, jaka przyszła do głowy Tytanikowi. Chwilę później był już zanurzony do połowy kadłuba w wodzie i patrzył na swoje odbicie w jej lustrze. Wcale nie wydawał się sobie maleńki i bardzo irytował się nadanym sobie imieniem.

„Nie jestem malutki i nikt nie będzie mnie upokarzać” – Tytanik był bardzo zły i obiecał sobie, że od tej chwili zrobi wszystko, aby przewyższyć innych i udowodnić wszystkim, że jest lepszy, większy i bardziej okazały niż jakikolwiek inny statek.

Jego złość była oczywiście całkowicie uzasadniona choć bezpodstawna. Nie mógł jednak znać swojego prawdziwego imienia bo statki, mimo że potrafią myśleć, nie potrafią czytać. Tytanik, mimo że widział swoje prawdziwe imię – Tytanik – w odbiciu w wodzie, nie potrafił go przeczytać i tym samym wiedzieć co ono oznacza.

W basenie stoczniowym, Tytanik lub Maleńki-płaczeńki – jak cały czas o sobie myślał – przechodził ostatnie prace wykończeniowe: wewnątrz statku polerowano wspaniałe meble, odkurzano ściany z drogocennymi gobelinami, a na rufie statku, w jednym z jej wspaniałych pokoi, rozpalono kominek aby upewnić się, że dym, który unosił się z czwartego, ostatniego komina statku, będzie wyglądał jak dym wydobywający się z trzech przednich kominów. W tamtych czasach statki były napędzane parą, a dym z ogromnych palenisk, podgrzewających wodę i zmieniających ją w parę, przechodził przez pierwsze trzy kominy statku. Przez czwarty komin przechodził natomiast dym z kominka.

Wszystko wydawało się idealne, wszystko oprócz tego, że Tytanik nie czuł się dobrze sam ze sobą. Przez cały ten czas wymyślał najróżniejsze wyczyny , które zamierzał dokonać, aby zrzucić z siebie brzemię swojej ohydnego imienia:

– Sprawię, że wszyscy pasażerowie będą wiwatować z podziwu dla moich wnętrz

– Będę pędzić przez oceany szybciej niż inne statki

– Zawsze będę wybierać najkrótszą drogę, aby prześcignąć innych

– Będę nawet płynąć bokiem burty do wysokich falach i nie będę się bał, że się wywrócę.

– Będę. Będę, będę – Ciągle myślał o najróżniejszych wyczynach, udowodniających, że jest lepszy od innych i zasługuje na lepsze imię niż Maleńki-płaczeńki. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że przez cały ten czas Tytanik kipiał złoścą na kobietę, która nadała mu to okropne imię.

“Przepłynę ocean szybciej niż inne statki: dlatego wybiorę najkrótsza drogę i nie zboczę z kursu, by ustąpić miejsca jakiekolwiek górze lodowej” – pomyślał i tak też zrobił. Zderzenie z góra przyszło z nienacka. Tytanik był tak pochłonięty przez emocje, że początkowo nawet nie czuł bólu, gdy ogromna góra lodowa rozrywała jego kadłub na całej długości. Czuł jedynie nagłą słabość, która zmusiła go do zmniejszenia prędkości. Dopiero po chwili doszedł do jego świadomości straszliwy, rwący ból promieniujący z jego prawego boku. Wiedział, że coś jest nie tak i chciał jak najszybciej uciec od tego nieszczęścia. 

Poczuł nagły przypływ energii – przestawił śruby napędowe na „całą wstecz” i z całej siły próbował zawrócić, ale to tylko pogorszyło sprawę, wbijając górę lodową jeszcze głębiej w jego zranione ciało. Jego skłębione myśli jak oszalałe próbowały znaleźć wyjście z zaistniałej sytuacji. Wśród tych myśli tylko jedna początkowo niejasna i złowroga stawała się coraz bardziej klarowna – „Zostałem śmiertelnie ranny i zaraz umrę”. 

Krótko przed śmiercią Tytanik westchnął i wypowiedział swoje ostanie przedśmiertne życzenie: „Gdyby tylko miał szansę udzielić swoim następcom jakiejś rady, powiedziałbym im, żeby nigdy nie dali się porwać się przez złe emocje.”