Komunikat o stanie pacjenta!

18 czerwca, 2020 0 przez Witold Kowalski

Angielska Poczta Królewska jest ostatnio wynoszona pod niebiosa przez tameczne media, które podziwiają ją za nieugięte trwanie na posterunku i nieustającą walkę z Covidem XIX. Ja nie podziwiam, bo w pracy ludzkiej nigdy nie dostrzegałem przesadnego sensu – w moim  przekonaniu praca to nic więcej niż spalanie piasku. Jest to już nie tylko niezbyt twórcze przesypywanie go z kupki na kupkę, ale wręcz spalanie, wyziębianie wszechświata… Czy mam rację?

Dziś rano Królewska Poczta dostarczyła mi list ze szpitala, w którym miesiąc temu przeszedłem operację.  Jest datowany na 10 czerwca 2020 i zawiera taką informację: “Mamy przyjemność zaoferować Ci telefoniczną konsultację z panem R Nai“. Ładnie z ich strony, nieprawdaż? Pana R Nair’a wprawdzie nie znam, ale sam list zdaje się świadczyć, że szpital o mnie nie zapomniał. Jest tylko jedno małe “ale” – jak wynika z dalszej treści owego listu, pan Nair ma dzwonić w piątek, 12 czerwca, a tę datę przecież już mamy od paru dni za sobą…List, który dopiero co otrzymałem nie ma więc sensu, jest za to przykładem na spalanie piasku: praca pana drwala, który ściął drzewo, praca ludzi, którzy z tego drzewa zrobili papier, praca tych, którzy na owym papierze ów list wydrukowali, jak również praca listonosza, który przebijał się przez mgłę wojny z Covidem XIX, aby ów list donieść do mojego mieszkania – wszystkie te wysiłki poszły na marne, bo gdy list dostarczono, było już po ptokach. Ba, osoba, która 10 czerwca ową epistołę smażyła, dobrze już wiedziała, że list przyjdzie po czasie – królewskie młyny pocztowe od lat już mielą bardzo powoli, w trzy dni to tylko specjalny kurier dostarczy. Z decydującego, – a w czasach pokojowych oznacza to – z prawnego, punktu widzenia, wszyscy w/w ludzie wykonali swą pracę wzorowo i należy się im za to sowite wynagrodzenie. Jedyną osobą, która w tym łańcuszku pracy nie wykonała prawidłowo swej powinności i odebrała ich wysiłkom sens jestem ja, bom nie potrafił na czas odebrać zawartej w liście oferty ze szpitala. Słusznie więc za swój brak wymaganego przez okoliczności (panuje przecież Covid!) przewidywania otrzymałem naganę w postaci stresu, który mi w tej chwili powoli zatruwa duszę.

Otrzymałem ostatnio szereg naglących pytań, domagających się oświecenia w materii mego szpitalnego porwania sprzed miesiąca, kiedy to zespół avatarów, ufoludków bądź też Strzelców Galaktycznych miał podstępnie przenieść mnie w inny wymiar. Wszystkie te pytania podają troskę o mój byt (ziemski czy też nie-), jako przyczynę tak natarczywej żądzy informacji.

Ale ja jestem stary lis – świetnie wyczuwam, że nie powoduje Wami żadna tam o mnie troska, lecz zwyczajna babska ciekawość: dycha on jeszcze, czy już po nim? Gdybym był Wam odpowiadał na to pytanie zanim otrzymałem wspomniany list i zanim minęło południe w dniu 12 czerwca, odpowiedź byłaby prosta: – Nie wiem! Przez bite cztery tygodnie po operacji, nikt z rzekomego Cancer Centre się do mnie nie odezwał, nie ukoił, nie pogłaskał po ręku, nie zaproponował na śniadanie następnej porcji smażonego łososia! Może więc cała ta bezbolesna operacja, i te muzułmańskie modły w telewizorze, i ten Chińczyk, któremu podsuwałem pomysły inwestycyjne, i ci kelnerzy w srebrzystych kamizelkach i przy muszkach – może oni wszyscy byli tylko fantomem mojej zboczonej wyobraźni?

Ale, nie! W ostatni piątek, gdy tylko przeminęła granica czterech tygodni od mojej operacji, nagle rozdzwonił się u mnie telefon. Zważcie – listownie nieuprzedzony na czas, niczego się nie spodziewałem. Podobnie jak miesiąc wcześniej, odezwał się sznurek medyków – od najmniejszego aż po samego konsultanta. Wszyscy mnie zapewniali, że oni bynajmniej o mnie nie zapomnieli, jeno “administracja” zawaliła, nie wpisała mnie w odpowiednią rubrykę i stąd wzięło się ich przydługie milczenie. No i żebym sobie nie brał do serca faktu, iż operowano mnie w Centrum Raka – na czas walki z podstępnym Covidem XIX rząd angielski przejął owo Centrum na cele ogólnomedyczne, więc operują wszystkich delikwentów. Przy okazji dowiedziałem się, że mój operator to duża w medycynie szycha, bo prezes wszystkich tej specjalności chirurgów w całej Anglii.

Na koniec zadzwonił “szycha” i tyle mi mniej więcej powiedział: wycinek, jaki ze mnie pobrał okazał się być malignant, czyli rakiem. Ale żebym się nie przejmował, bo ów rak jest mały i niewiele zaawansowany (small and low grade), nie był zakorzeniony (not embedded) i jest mało prawdopodobne, aby zdążył wcześniej dokonać przerzuty. Mam się więc zupełnie nie przejmować, a on mnie za jakieś pół roku zaprosi na następne badania kontrolne… Słysząc z wielu ust owe uspokajające wieści, natychmiast przestałem panikować, zaś wszelki stres minął, jak ręką odjął. Nie ma to jak zapewnienia lekarzy, że nie ma się czym przejmować. Po chwili jednak zadzwoniła do mnie pielęgniarka z wiadomością, że “szycha” chciałby mnie zobaczyć za dwa tygodnie na dalsze badania. Moje protesty, że przed chwilą z nim rozmawiałem i że mówił o wizycie za pół roku, na nic się nie zdały…

No, i tak ma się moja sytuacja na dziś. Skołowany jestem przykładnie, zaś dzisiejszy spóźniony list tylko pogłębił moje podejrzenia, że coś tu jest nie tak. Jak co bardziej uważni z Was zauważyli, głosy w słuchawce telefonu, to nie to samo, co zobaczyć żywego człowieka – kwestia więc Avatarów i ufoludków wciąż pozostaje otwarta; miałem ci ja już w przeszłości cały szereg niewytłumaczalnych telefonów, w tym jeden od kontrwywiadu brytyjskiego, kiedy to tak nieumiejętnie założyli mi podsłuch, że to w końcu ja ich podsłuchiwałem, a nie oni mnie – zabawę miałem prześwietną, sam 007 Bond by czegoś takiego nie wymyślił. Wciąż więc istnieje szansa, że pod “konsultanta”, a potem pod “szychę+, podszywała się jakaś ufota z planety Wu-Han, pragnąca sprawdzić, dlaczego wciąż stawiam bezrozumny opór ich jedynie słusznym planom pozbycia się z naszego astro układu przestarzałego, a przez to, co tu kryć – wadliwego – materiału ludzkiego.
Za dwa tygodnie może wiedział będę więcej. Ale dalszych komunikatów nie będzie, no bo i po co? – zagadki wymiaru, w którym obecnie żyjemy i tak nie uda się nam rozwiązać.

Witold Kowalski