Z kolan

19 sierpnia, 2019 0 przez Henryk Piec

Często w dyskusji o homo-prowokacjach (inscenizacja mszy świętej, tęczowa Matka Boska, przedstawienie procesji Bożego Ciała) pojawia się ważki argument, że to przecież wyraz wolności artystycznej, której w żaden sposób ograniczać nie wolno, że twórcom można więcej, a próby wywierania nacisku można rozpatrywać jedynie w kategoriach ograniczenia wolności słowa. Z takimi argumentami trudno walczyć, bo faktycznie Artysta ma prowokować, pobudzać zmysły, wyostrzać wzrok, by człowiek zechciał spojrzeć poza horyzont. Gdzie jest więc ta granica, której przekroczyć nie wolno? Każdy będzie ustawiał ją w innym miejscu. Wyobraźmy sobie jednak taką oto sytuację (i z góry przepraszam za drastyczny przykład, ale widzę, że inaczej nie można), że idę na grób rodziców Artysty i tam załatwiam swoją potrzebę fizjologiczną (oczywiście w żaden sposób nie chcę nikogo obrazić, ale próbuję, by mój performer pobudził do myślenia o Śmierci jako największym geniuszu natchnienia lub coś podobnego). Oczywiście Artysta miałby uzasadnione prawo oddać mnie pod sąd. Również osoba obca dla zmarłych mogłaby zrobić to samo. Mieliby do tego pełne i niezaprzeczalne prawo. Wyraźnie zdefiniowany kod kulturowy nie pozwala nam na pewnego rodzaju zachowania, bo skądś wiemy, że tak się nie robi. Tłumaczę to niewierzącym, którzy mogą nie rozumieć oburzenia Katolików na przytoczone wyżej przykłady homo-prowokacji. Tłumaczę to również Katolikom…Ale. Katolik…Ale, to osoba ochrzczona w kościele rzymskim, który tego faktu nie neguje, ale przy każdej nadarzającej się okazji próbuje zdystansować się od Kościoła i Bóg jeden wie, dlaczego nie zdeponował jeszcze deklaracji apostazji, a przecież powinien. Jeżeli ktoś oczekuje, że zdystansuje się od tych, którzy stoją na drodze homo-paradom, nie doczeka się. Tam, gdzie państwo milczy, a więc praktycznie przyzwala na pewnego rodzaju zachowania, tam wstają z kolan ci, którym pluje się w twarz.   

Henryk Piec