Marsz Niepodległości – dlaczego tak!
14 listopada, 2021Moja koleżanka (niech mi tak będzie wolno napisać) Justynka S. (skądinąd bardzo przemiła osoba) uważa, że są sprawy ważniejsze od Marszu Niepodległości. Oczywiście, jak w większości spraw, ma p. Justyna bezwarunkową rację. Na pewno występują sprawy wagi cięższej, przy których Marsz Niepodległości to małe miki, ale nie można też wyłożyć na stół tezy, że Marsz swojego ciężaru gatunkowego nie posiada! Sam fakt, że jest to największa liczebnie manifestacja w Polsce powoduje, że jest o czym mówić i pisać.
Zacznijmy od tego, że nie jestem demokratą. W związku z powyższym zaciętość prezydenta Trzaskowskiego, by Marsz zablokować, jakoś mnie nie uwiera. Skoro nie trawi ruchu narodowego, to nie odmawiam mu prawa, by robił wszystko, aby Marsz się nie odbył! Ja – dla przykładu – gdybym tylko mógł, to nie zezwoliłbym na marsze LGTB + RTV + AGD w ich obecnym kształcie, z tymi wszystkimi obscenicznymi scenami, których pełno turla się po Internecie.
No dobrze, ale jaka jest różnica pomiędzy prezydentem Trzaskowski a jakimś tam pismakiem – Heniem Piecem? Otóż ten pierwszy twierdzi, że jest rasowym demokratą, gdy tymczasem ja – bez zbędnego bicia – przyznaję, że demokratą nie jestem! To co mnie powinno ujść płazem, prezydentowi Trzaskowskiemu powinno być ciężkim kamieniem u szyi.
Demokracja, w tradycyjnym (uwaga na to słowo) ujęciu zasadza się na twierdzeniu, że istnieją inne poglądy, z którymi się nie zgadzamy, ale – jak mawiał Wolter – bronimy prawa do ich wyrażania. Współczesna demokracja (słowa klucze: tradycja i współczesność), której wyrazicielem zdaje się jest prezydent Trzaskowski zakłada, że demokracja, ale i owszem powinna funkcjonować, ale tylko taka…kontrolowana. Kontrolowana (oczywiście) przez jasno oświecone elity. Prezydent Trzaskowski, naprężając muskuły przed Marszem Niepodległości przybrał postać iście karykaturalną, zważywszy na to co wyżej napisałem jak i również na to, że przed II turą wyborów prezydenckich Trzaskowski próbował przytulić się do Ruchu Narodowego, szukając z narodowcami jakiegoś wspólnego mianownika.
Prezydent Trzaskowski nic nowego nie wymyślił. Termin „demokracja walcząca” został stworzony w 1937 r. przez amerykańskiego politologa i uchodźcę z Niemiec Karla Loewensteina. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta”. Prezydent Trzaskowski uznał, że Marsz Niepodległości jest właśnie takim koniem trojańskim. Ma prawo do takiej oceny, ale nie ma prawa zabronić obywatelom uczestnictwa w takim marszu. Ja oceniam ten marsz z innej perspektywy. I albo mam do tego prawo, albo nie! Jeżeli nie, to już żyjemy w państwie totalitarnym. Jeżeli tak, to mamy 1:1. I teraz kto ma nas pogodzić? Sąd!? Broń nas Panie Boże!
Co więc jest fundamentem, po którym możemy bezpiecznie kroczyć, w który nikt nie ma prawa ingerować? Otóż obowiązywać musi zasada, którą wyłożył Wolter (ponoć nie on był autorem tych słów): “Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”. Jeżeli na jakiejkolwiek manifestacji dochodzi do łamana prawa, to od tego jest państwo, by wyciągnąć konsekwencje. Jeżeli państwo ich (konsekwencji) nie wyciąga, to jest to temat na inny felieton. Albo demokracja, albo reżim?! I tutaj prezydent Trzaskowski niebezpiecznie przechodzi na moje pozycje, bo ja – droga p. Justyno – takiego towarzystwa sobie zwyczajnie nie życzę.
Henryk Piec