Białoruś jako wyrzut sumienia USA, Europy i Polski.
28 grudnia, 2019Białoruskie media doniosły właśnie (wskazując jako źródło amerykański dwumiesięcznik „Foreign Policy”), iż w sierpniu 2020 r. w ich kraju złoży wizytę sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Będzie to pierwsza wizyta szefa dyplomacji USA w niepodległej Białorusi. Wcześniej, po okresie zerwania stosunków pomiędzy powyższymi krajami, Białoruś odwiedzili kolejno: John Bolton, ówczesny doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego (sierpień) oraz David Hal, podsekretarz ds. politycznych w Departamencie Stanu USA (wrzesień; w trakcie tej wizyty ogłoszono m.in. wzajemne przywrócenie ambasadorów). To zintensyfikowanie kontaktów wydaje się być odpowiedzią na rosnące i to w znacznym tempie naciski Rosji na maksymalne zacieśnienie związku Białorusi i Rosji, nawet do formy federacyjnej (to np. dawałoby Putinowi szansę na rolę przywódcy tego Związku i pozostanie u steru władzy bez potrzeby zmiany rosyjskiej konstytucji). Duże zaniepokojenie w USA, a po części także w Europie, wzbudziły szczególnie ostatnie spotkania na najwyższym szczeblu pomiędzy prezydentami Putinem i Łukaszenką. Pierwsze z nich odbyło się w Soczi 7 grudnia i nie doprowadziło jeszcze do podpisania wzajemnej umowy (z ok. 35 tzw. map drogowych nie doszło do porozumienia w co najmniej 16) oraz kolejnym, które zaplanowano na 20 grudnia. Czy jednak ta zintensyfikowana akcja USA (bo Europa pogrążona w kompletnym bezładzie wewnętrznym, choć winna być najbardziej zaniepokojona tym, co za chwilę może się wykreować u jej wschodniej granicy, nadal nie potrafi podjąć jakichś konkretnych kroków), nie jest aby spóźniona? Czy to nie są gesty, które już niczego zmienić nie mogą, a jedynie dać usprawiedliwienie?
To, co teraz się dzieje, a więc bardzo konkretne i zmierzające do ostatecznego domknięcia porozumienia Białorusi z Rosją (de facto oddania Białorusi we władanie Moskwy i utrata przez ten kraj niepodległości), jest moim zdaniem konsekwencją wielu lat zaniedbań i polityczno-dyplomatycznych błędów, które można uznać nawet za przysłowiowe „wielbłądy”. USA i Europa same pozostawiły Białoruś w strefie niebytu, opowiadając różne dyrdymały o braku demokracji, o dyktaturze itd. A w konsekwencji stosując wobec władz w Mińsku szantaże dyplomatyczne, sankcje, embarga itp. Finalnie można to odebrać, jako postawienie muru pomiędzy USA oraz Europą a Białorusią. Prezydent Łukaszenka i jego kraj zostali w konsekwencji zmuszeni do rozmów z Rosją. Zostali wepchnięci w sojusze gospodarcze i militarne z Rosją. Wręcz wciśnięci w ręce Putina. A ten, jak wiadomo, takich sytuacji nie marnuje i konsekwentnie oraz brutalnie realizuje swoje plany. Ani UE, ani NATO nie dawały Białorusi nadziei, że jest w tych związkach pożądana, że może na cokolwiek liczyć. Nawet Polska przez lata stała odwrócona do swojego sąsiada plecami (to na szczęście zmienia się już od 4 lat), sama wyświadczając sobie niedźwiedzią przysługę. To wszystko wynika zaś, co widać dość wyraźnie, z kompletnego niezrozumienia kultury europejskiego wschodu (gdzie rozważania o jakiejś wybujałej demokracji jest błędem samym w sobie). Tam ludzie oczekują zupełnie czegoś innego niż tzw. Zachód i inne formy władzy są tradycyjnie zakorzenione. Ale także braku dalekowzrocznej i spójnej polityki gospodarczej oraz strategii militarnej, w których to Białoruś mogłaby odegrać rolę niebagatelną. Nie jest też tak, że Aleksandr Łukaszenka pałał jakąś chęcią bycia podwładnym Putina czy grabarzem niepodległości swojej ojczyzny (wszak dobrze wie, że ostateczny związek z Rosją to dla niego polityczna śmierć). Problem w tym, że skoro mityczny Zachód nie chciał z nim rozmawiać i zamknął przed nim drzwi, to siłą rzeczy musiał związać swój kraj, wchodzący w etap poważnych przemian (jak każdy kraj postsowiecki) z Rosją. Nie miał innej alternatywy.
Na
tym tle niczym wołanie na puszczy pozostawały nieliczne głosy
wskazujące na potrzebę pilnego stworzenia planu dla Białorusi,
choćby nawet z egoistycznych przesłanek czynienia tego dla dobra
własnych krajów. A niestety były one prorocze. Wspomnę tylko, że
nie tak dawno, bo pod koniec 2018 r. w trakcie seminarium dotyczącego
NATO, jego roli i rozwoju oraz projektu tzw. armii europejskiej,
organizowanego w siedzibie PE w Brukseli (pt. „European Defence
Cooperation”), tylko ja i Marek Jurek jasno wskazywaliśmy na
potrzebę pilnego rozszerzania NATO na wschód i wymienialiśmy w tym
kontekście obok Gruzji i Ukrainy także Białoruś. Tylko
prawie nikt tego nie słuchał. Teraz mleko się rozlało i mam u
naszych granic bardzo poważne niebezpieczeństwo. Wydaje się, że
teraz musimy liczyć głównie na prezydenta Łukaszenkę i jego
instynkt samozachowawczy, wsparty głosem społeczeństwa
białoruskiego, w którym ścisły związek z Rosją popiera tylko 8%
obywateli. Bo Władimir Putin nie odpuści. Białoruś ma dla
niej znaczenie strategiczne, tak militarne jak i gospodarcze. A to
oznacza walkę na śmierć i życie. Dlatego teraz UE powinna się
jak najszybciej obudzić, a Polska zintensyfikować swoje działania,
by liderować inicjatywie otwarcia Europy na Białoruś. Tylko to
bowiem może dać konkretną alternatywę i pomóc temu krajowi, z
jednej strony zdecydować się na otwarcie prozachodnie, a z drugiej
zniwelować, bądź złagodzić konsekwencje rosyjskich retorsji,
jakie niewątpliwie wtedy na Białoruś spadną. Ważne też będzie,
co zaoferuje USA, które zdają się myśleć (zawsze to
postulowałem) o budowie swoistego kordonu wokół Rosji (np.
niedawne wizyty w Mongolii), który bez Białorusi może nie mieć
sensu. Oby tylko nie było za późno…
Bartosz Jóźwiak, poseł
Kukiz ’15, prezes Unii Polityki Realnej