Unia Europejska: krzykacz o zajęczym sercu
18 marca, 2020.Koniec roku 2019. W Chinach nie udaje się po cichu opanować i zlikwidować ogniska nowego wirusa, nazwanego popularnie koronawirusem (dziś już wiemy, że jest to nowa odmiana wirusa SARS, z którym zmagaliśmy się w latach 2003 – 2004; na szczęście, co też już wiemy, jest on zdecydowanie mniej śmiertelny niż poprzednia wersja, ale niestety znacznie bardziej zaraźliwy). Zaczyna się walka Chin z nowym wirusem, śledzona przez Świat i Europę niczym reality show na ekranach telewizorów, szpaltach gazet czy w internecie. W natłoku informacji i opinii, w zdecydowanej większości, jak to w internecie, śmieciowych, wszyscy jakby zapomnieli, że to dzieje się realnie. Zapomnieli o naukach płynących z historii, kiedy to choroby wirusowe rozprzestrzeniały się w ekspresowym tempie na ogromnych obszarach. Ale, nie, człowiek „zachodu”, ten który rzucił wyzwanie Bogu, który dewianctwem podważa Jego przykazania i burzy fundamenty Świata, wreszcie ten, który uznał siebie za równego Bogu i Naturze – ten człowiek czuje się nietykalny. Jest ponad wszystko. Nowy wirus jednak szybko przedostaje się do Japonii, Korei Południowej, USA i wreszcie do narcystycznej Europy, która wszak uznała już człowieka za Pana Wszechświata. Wszechmocnego i nieomylnego. I to zadufanie wygenerowało, po części, brak reakcji nie tylko UE, ale początkowo także poszczególnych krajów. Te zareagowały zdecydowanie za późno i niebywale chaotycznie, w momencie, kiedy problem pojawił się już w ich granicach i rozlał się szeroką falą. Ale i tu swoista nonszalancja wypływająca z pychy rozumu i braku pokory przyćmiła zdrowy rozsądek. Nawet zastosowane formalnie obostrzenia były bowiem przez część Europejczyków lekceważone. Włochy to przykład w pigułce wszystkich tych patologii: fatalny, niekompetentny premier, beznadziejny rząd, nieodpowiedzialni obywatele (choć i u nas są głupcy, którzy mimo ostrzeżeń i zaleceń jeździli do zainfekowanych Włoch na urlop, narażając swoją ochronę, kolegów z pracy i nas wszystkich) itd. Tym samym problem, który działając rozsądnie i obserwując to co metodą prób i błędów jako skuteczne wypracowali Chińczycy, Europa zafundowała sobie wielki wirusowy problem. I to nie tyle problem objawiający się w jakiejś strasznej śmiertelności, bo akurat ten wirus jest w tym aspekcie bardzo łaskawy, ale na poziomie gospodarczym. Albowiem, moim zdaniem, spóźnione zamykanie granic, ograniczenia międzynarodowe i wewnętrzne głównie uderzą w gospodarkę. W branże: turystyczną, produktów ekskluzywnych, tych wszystkich które nie są artykułami pierwszej potrzeby, producentów samochodów, w restauratorów, hotelarzy i wszystkie firmy które w dużym stopniu opierają się na eksporcie swoich produktów oraz dla tych którzy ten eksport kierują np. do Włoch czy Hiszpanii (czyli krajów o największym nasileniu ekspansji wirusa, które bardzo długo będą wychodziły z problemu). Te skutki zresztą widać już na przykładzie Chin.
A więc dzieje się w Europie. Sytuacja jest poważna. Państwa stosują różne strategie radzenia sobie z problemem (albo izolacja – większość państw, ale w konsekwencji poważny cios w gospodarkę, albo przeczekanie – Wielka Brytania, z konsekwencjami gospodarczymi ograniczonymi jedynie do sektora związanego z rynkami innych państw, głównie tych stosujących metodę izolacji). A UE milczy. UE zniknęła. Ta biurokratyczna hydra mająca tyle do powiedzenia na temat praworządności, na temat standardów demokratycznych, na temat ideologii gender, dewiantów seksualnych i rosyjskiej przyjaźni zapomniała nagle języka w gębie. No, mogę jeszcze zrozumieć niejakiego Junckera, bo zapewne zwiększył w celach ochronnych i tak już duże dawki spożywanego alkoholu. Ale gdzie wszyscy inni mądrzy specjaliści od końca historii, od „hulaj dusza piekła nie ma”? Taki mały i niespecjalnie śmiertelny wirus obnażył kompletną fikcję UE jako tworu zdolnego do jakichkolwiek merytorycznych działań. Pokazał, że jest to wydmuszka służąca jedynie implementacji lewackich dewianctw ideologicznych i niszczeniu tożsamości Europy. A dotkniętym wirusem w największym stopniu Włochom pomagają Chiny, nie UE. Ale nie ma w tym nic nowego. UE nie raz chowała już głowę w piasek. Podobnie zachowała się w trakcie kiedy bezmyślna decyzja niemieckiej kanclerz zamiast rąk do pracy sprowadziła do Europy hordy islamskich barbarzyńców żądnych jedynie zachodniej swobody seksualnej, gwałtów na Europejkach, kradzieży, aktów wandalizmu, rozbojów, pobić, morderstw, kradzieży, terroryzmu, implementacji islamskiej pseudokultury w Europie, a nade wszystko, już po tych wszystkich rozrywkach, zasiłków za nic nierobienie, które wypracować mają dla nich Europejczycy. A decyzja ta spowodowała niekończący się i ciągle eskalujący kryzys migracyjny. Podobnie UE zachowała się wobec kryzysu ekonomicznego w latach 2008-2009, zostawiając kraje członkowskie samym sobie oraz kiedy rosyjskie łapska sięgnęły po terytoria Gruzji czy Ukrainy. Podobnie zachowała się w kwestii wieloletniego zawłaszczania przez Rosję Białorusi, czy budowy gazociągów Nord Stream i Nord Stream 2. Dlaczego? Bo to jest prawdziwe oblicze UE. Trupa pudrowanego i strojonego w piórka, ale pustego i bezsilnego. UE jest głośno krzyczącym tchórzem. Jest tożsama z reprezentantami tych wszystkich dewiacji jakie próbuje promować. Wiele krzyku, zero rozumu, zero odwagi. Jest to bowiem Unia zbudowana dla Niemiec i może jeszcze Francji. Reszta to mieli być obywatele drugiej kategorii. I ten papierowy kolos kolejny raz nie klęczy już nawet, ale leży jak długi. A problemy dopiero nadchodzą. Wirus powoli wygaśnie, gdyż państwa narodowe są dużo mądrzejsze i sprawniejsze od UE. Ale powirusowy problem gospodarczy, recesja, spowolnienie, a także wielkie koszty tej epidemii, które w skali światowej przekroczą pewnie prognozowane przez australijskich ekspertów 9 bilionów USD, pozostaną. A na to UE też nie ma i moim zdaniem nie będzie mieć pomysłu.
Choć może i dobrze, że UE schowała się do mysiej dziury. Albowiem jak dowodzą wszystkie wcześniejsze skutki jej działań, gdyby się zabrała za walkę z omawianym wirusem, to pewnie wszyscy byśmy pomarli. Krzykacz o zajęczym sercu nie jest nam potrzebny. I to jest jeden, drobny ale optymistyczny element.
Bartosz Józwiak, prezes Unii Polityki Realnej