Tusk przekłada wybory?
19 marca, 2020Opozycja, po przegranych wyborach parlamentarnych, nie mogła się doczekać wyborów prezydenckich. Które, jak miała nadzieję, choć trochę odmienią jej zły los. Zły, bo odsunięciem od władzy dotknął opcję polityczną, która uważa się za jedynie uprawnioną do sprawowania władzy w TYM KRAJU. Oczywiście ten, niesprawiedliwy i w niczym niezasłużony los, istnieje tylko w mniemaniu polityków opozycji. Bo w opinii zwykłych ludzi, jest to los jak najbardziej zasłużony. Ośmioma latami marnych rządów! Co potwierdziły wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych.
To niecierpliwe oczekiwanie na wybory prezydenckie, wynikało z nadziei ich wygrania. Wbrew pozorom, prezydent w Polsce, jeżeli chce i potrafi, to dużo może. Przykład obecnego prezydenta, A. Dudy, naocznie to pokazuje. Toteż opozycja, ostrzyła sobie apetyt na to stanowisko. Oczywiście wielką nadzieją na wygranie tych wyborów, był dla opozycji D. Tusk. Jak wielka była ta nadzieja, ujawnił tygodnik Newsweek, który w nawiązaniu do legendy gen. Andersa, wydrukował na okładce zdjęcie D. Tuska na białym koniu. A przy okazji ‘timing’ też był dobry. Pod koniec 2019r. Tuskowi, na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, kończyła się druga kadencja. A więcej niż dwa razy, tego stanowiska nie można zajmować. Z kolei wiadomo było, że wybory prezydenckie wypadają w maju 2020. Więc D.Tusk był do wzięcia. Przez dłuższy czas on sam nie mówił wprost, że będzie kandydował, ale też i nie mówił, ze nie będzie. Mówił półsłówkami. Do czasu. Aż sobie nie załatwił następnej ‘ciepłej’ posady w Brukseli.
Bo D. Tusk nie lubi kłopotów i wysiłku. W jednym z wywiadów, tę swoją cechę ujął (chyba mu się wypsnęło) w sposób zadziwiająco szczery: „Mam dość naturalną skłonność, może nawet zbyt perfekcyjnie ją wyszlifowałem – unikania sytuacji, które wiążą się z czymś przykrym albo z wysiłkiem”. Natomiast, gdyby wystartował i wygrał wybory prezydenckie, to by go czekały blisko cztery lata, ‘kohabitacji’ z rządem PiS-u. A może i całe pięć, gdyby następne wybory, PiS również wygrał. A sprawowanie tego urzędu w warunkach kohabitacji to nie jest pilnowanie żyrandola. Jak sam kiedyś określił to najważniejsze w państwie stanowisko. I pamiętał pewnie, jakich szykan dopuszczał się jego rząd, w stosunku do prezydenta L. Kaczyńskiego.
Toteż D. Tusk odmówił powrotu na ‘białym koniu’ i podjęcia konfrontacji z rządem PiS-u na stanowisku Prezydenta. A Platforma wystawiła kandydata zastępczego. Znaczy się wystawiła M. Kidawę-Błońską. I zaczął się wyborczy bój. Bój o to, aby doszło do drugiej tury. Więc rozpoczęła się kampania negatywna, mająca na celu nie promowanie swojego kandydata, ale budowanie elektoratu negatywnego wobec obecnie urzędującego Prezydenta. Aby odebrać głosy i nie dopuścić do zakończenia wyborów w pierwszej turze. Bo w drugiej turze, o wyniku wyborów decyduje właśnie elektorat negatywny. Z początku szło zupełnie dobrze. Słynąca z ‘rzetelności’ Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł o nowo mianowanej szefowej sztabu prezydenta A. Dudy. Skutkiem tego artykułu w mediach epatowały tytuły – J.T-K pogryzła człowieka. Nieważne, że nie pogryzła tylko ugryzła. I że ugryzła w samoobronie. Ważne, że w świat poszła wieść – szefowa sztabu pogryzła człowieka.
A potem trafiła się druga okazja. W Sejmie było głosowanie nad rekompensatą dla mediów publicznych. Rekompensaty, o czym mało, kto dziś pamięta, koniecznej z powodu deklaracji D. Tuska (jak jeszcze był premierem), że zlikwiduje abonament. I jego sławnych słów ‘Abonament radiowo-telewizyjny jest haraczem ściąganym z ludzi’. Oczywiście obietnicy nie dotrzymał i nie zlikwidował, ale ludzie abonament przestali płacić. No, bo nikt nie lubi, gdy ściągają z niego haracz. Ale ktoś z opozycyjnych spindoktorów wpadł na cyniczny pomysł, jak to rozegrać medialnie. I zaczęła się jazda po bandzie. Że te pieniądze można było przeznaczyć na onkologię. Sytuacji nie wytrzymałą posłanka J. Lichocka. I pozwoliła sobie na gest, który za pomocą stop klatki, zaczął funkcjonować jako ‘fuck’.
Rak to straszna choroba. Wiadomość o tej chorobie, to dla wielu ludzi wyrok śmierci. Toteż pokazywany w mediach (ze stop klatki) palec posłanki J. Lichockiej, ludzie brali do siebie. I niechęć wobec rządu i prezydenta, który podpisał ustawę, wzrastała. I o to szła gra. Negatywna kampania przynosiła rezultaty a negatywny elektorat powiększał się i zaczynał nadawać ton.
W międzyczasie, gdzieś tam, niezbyt głośno jeszcze, słychać było o jakimś koronawirusie. Dopóki siał spustoszenie daleko w Chinach, nikt tym się specjalnie nie przejmował. Ale jak się okazało, że ludzie umierają (z powodu tego wirusa) już tu niedaleko, we Włoszech, to zrobiło niemiło. Niemniej w Polsce długo tego wirusa nie było. Opozycja, ustami kandydatki opozycji na prezydenta, zaczęła oskarżać rząd, że ukrywa prawdę. Choć chorych z powodu koronawirusa naprawdę nie było to politycy opozycji, domagali się od rządu, ujawnienia liczby chorych. W tym domaganiu się ‘ujawnienia prawdy’ sprawiali wrażenie, że wręcz nie mogą się doczekać, kiedy ten wirus do nas dotrze. I ludzie zaczną chorować i umierać.
W końcu wirus dotarł. I tu następna niespodzianka. Dla opozycji przynajmniej. Rząd rzetelnie informował Polaków o ilości chorych i zaistniałej sytuacji. A następnie, gdy były u nas zaledwie trzy przypadki śmiertelne, podjął radykalne działania. Ogłosił stan zagrożenia epidemicznego, ograniczył zgromadzenia do 50 osób, zamknął galerie handlowe, wszystkie sklepy inne niż apteki, spożywcze i te, które sprzedają środki czystości, a także zamknął granice. Wprowadził też kwarantannę dla polskich obywateli powracających z zagranicy. A także wszystkich innych mieszkańców Polski, którzy mieli jakąkolwiek styczność z osobą zarażoną koronawirusem.
Działania nie tylko radykalne, ale można powiedzieć drastyczne.
Ale o dziwo ludzie to wszystko lojalnie zaakceptowali. Nawet w niedzielę do kościoła nie poszli. Na dodatek, swoje trzy grosze dołożył do tego jeszcze marszałek Grodzki. Wyskoczył sobie na narty do Włoch, gdzie koronawirus zbiera żniwo. Co więcej, gdy już wrócił, na lotnisku odmówił poddania się procedurze sprawdzającej. Jakże by inaczej, przecież trzecia osoba w państwie nie może się pospolitować. I dawać sobie mierzyć temperaturę ciała.
Ale ludziom takie zachowanie nie bardzo się spodobało. I cała praca, misternie budowanej niechęci do Prezydenta i rządu, obróciła się wniwecz. A wahadło nastrojów społecznych odwróciło się radykalnie. Ostatnie badanie pokazuje spadek notowań kandydatów opozycji. Najwięcej traci kandydatka Platformy M. Kidawa-Błońska. Zresztą, aby to wiedzieć nie potrzeba badań. To wisi w powietrzu. Że działania mające na celu zahamowanie epidemii cieszą się akceptacją. A rząd i prezydent odzyskują sympatię ludzi.
Ale jest jeszcze inny sygnał, że tak jest. Że wygranie, któregokolwiek kandydata opozycji, z obecnie urzędującym prezydentem staje się nierealne. Otóż, co by nie mówić o D. Tusku, ma on zmysł polityczny. I wcześniej od innych, wie, co w trawie piszczy, oczywiście politycznej trawie. I trzy dni temu, tę zmianę nastrojów wyborczych, ubrał w charakterystyczne dla niego, słowa obłudnej troski: „Epidemia wymaga solidarności i jedności. Kampania to konkurencja, wzajemna krytyka, wręcz walka. Epidemia wyklucza kampanię. Wniosek jest jeden: trzeba przełożyć wybory. Za zgodą wszystkich”.
Hm, przełożyć wybory? A powodem tego przełożenia ma być jakoby brak możliwości prowadzenia kampanii wyborczej? Oczywiście brak kampanii nie jest powodem tylko pretekstem. Bo, gdyby nastroje społeczne były niekorzystne dla rządu a korzystne dla opozycji, to D.Tusk nawet słowem by się nie zająknął na temat przełożenia wyborów. Niezależnie do tego, jakiej postawy wymaga epidemia. Natomiast prawdziwym powodem apelu D. Tuska jest owe wahadło sympatii politycznej. Które wskutek zdecydowanych działań rządu w celu zatrzymania epidemii, od opozycji się odwróciło. A skierowało w stronę opcji rządzącej i obecnego prezydenta.
W związku z tym powstaje pytanie, jak to jest z tą kampanią? Czy przeprowadzenie kampanii wyborczej jest warunkiem koniecznym do tego, aby mogły się odbyć wybory? Czy ludzie nie znają wystarczająco polityków na podstawie tego, jak oni wykonują swoją pracę w trakcie kadencji?
Owszem w Kodeksie Wyborczym znajdują się zapisy o prawie do agitacji wyborczej. Ale zapisu, który bezpośrednio uzależnia wybory od przeprowadzenia, takiej czy innej kampanii wyborczej, nie ma.
Z czego wynika, że póki co, przekładanie wyborów nie jest konieczne.
Tadeusz Hatalski