Kod 590
8 kwietnia, 2020Właściwie to już chyba wszystkie najważniejsze osoby w państwie zaapelowały, by w dobie koronawirusa, kupować polskie produkty. Rozumiem, że myśl przewodnia jest taka oto, by pieniądze krążyły po rodzinie (czytaj: po Polsce), a nie wypływały na zewnątrz i zasilały obce państwa.
No, dobrze ale jeżeli polski produkt jest droższy, a co gorsza gorszy od zagranicznego, to co? Też mam kupić? Może należało zaapelować do producentów a nie konsumentów, by wytwarzali lepsze i tańsze? No tak, ale co kryłoby się pod takim apelem? Ano, to że całe otoczenie, w którym funkcjonują nasi producenci: różnej maści przepisy, podatki oraz parapodatki wpływają na końcową cenę towaru. Łatwiej jest zaapelować do kupujących, by poświęcili własne portfele na ołtarzu wewnętrznej solidarności, niż zmienić sam system, który jest opresyjny, dławi polską kreatywność i kieruje rzekę (nie strumień) pieniędzy w stronę wiąż głodnego Lewiatana (budżet państwa), który przez cały czas chce konsumować, by później wydalić w postaci programów socjalnych, rozdymanej administracji, niewydolnej służby zdrowia. Jeżeli politycy mówią kupicie polskie, to ja mówię: stwórzcie takie otoczenie prawne, które pozwoli nam dwa razy szybciej produkować i dwa razy taniej. Jeżeli tego nie potraficie, to siedźcie cicho! Inna sprawa jest taka, iż w sama cena produktu jest „zafałszowana”. Jeżeli niemiecki czy francuski rolnik „wyprodukuje” tonę ziemniaków i dostanie za to 100 proc. dopłaty, a polski tylko 60, to ciekawe które frytki już na starcie mają szanse być tańsze? Zmierzam do tego, że prawie każda ingerencja państwa w gospodarkę musi w efekcie kończyć się apelem do sumień konsumentów. Rekapitulując: państwo politycy macie rację, że należy kupować własne i obracać pieniędzmi w rodzinie, ale pokażcie, że oprócz słów stoją za wami czyny.
Henryk Piec