O jaką Polskę idzie wyborczy bój?
5 lipca, 2020Druga tura wyborów prezydenckich już za tydzień. W jakiej Polsce obudzimy się w poniedziałek rano, po wyborach? Oto jest pytanie. A odpowiedź nie jest znana. Ostatnie sondaże pokazują, że Polacy są podzieleni, pół na pół. To, że są podzieleni to nic nadzwyczajnego. Tak jest wszędzie, gdzie odbywają się wybory prezydenckie. Ale u nas podział jest głębszy. I wynika nie tylko z różnic i sympatii politycznych.
Nie ma drugiego takiego kraju w Europie, o historii tak górnej i chmurnej, jaką my mieliśmy. Był w naszej historii czas, że Polacy mierzyli wysoko. I dzięki temu Polska była krajem znaczącym w Europie. Znaczącym gospodarczo (zaopatrywała praktycznie całą Europę w zboże), politycznie (był czas, że polski król decydował o tym, jaki car będzie panował w Moskwie) a także pod względem światopoglądowym (w Polsce nie było wojen religijnych). Toteż Polacy żadnych kompleksów przed zachodnią Europa nie mieli. Najlepiej świadczą o tym słowa Jana Zborowskiego, wypowiedziane w Paryżu do Henryka Walezego. Otóż Jan Zborowski (brat Samuela), był członkiem delegacji polskich panów, która przyjechała do Paryża, aby zaprosić na polski tron Henryka, młodszego brata francuskiego króla. W Europie i w Polsce też, świeża była pamięć nocy św. Bartłomieja. Więc polscy panowie, zażądali, aby Henryk zaprzysiągł – gwarantujące m.in. wolność religijną – warunki, znane dzisiaj, jako artykuły henrykowskie. Henryk nie był skory do złożenia przysięgi. Wtedy Jan Zborowski wypalił. Si non iurabis, non regnabis – jeżeli nie przysięgniesz nie będziesz panował. I Henryk posłusznie przysiągł.
Ale oprócz historii górnej mamy też chmurną. Potem przyszedł czas zaborów, czas polskiej wielkiej smuty. W końcu wybiliśmy się na wolność i niepodległość. I wszystko szło ku dobremu. Polacy odzyskali wiarę we własne siły. Budowa Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego o tym świadczy. Ale to trwało zbyt krótko. Już w czasach nam współczesnych (wielu z nas je jeszcze pamięta), na blisko pól wieku, dopadła nas komuna. I znowu nastąpiło cofnięcie cywilizacyjne i odcięcie od Europy.
I ta sekwencja niekorzystnych zdarzeń odbiła się w świadomości Polaków. Nastąpiło zerwanie ciągłości historycznej z tamtym pokoleniem, które w okresie międzywojennym pragnęło odbudować wielką Polskę. Wielką niekoniecznie obszarem, ale wielką, bo nawiązującą do tamtej, która znaczyła w Europie. A Polacy, jej mieszkańcy nie mieli kompleksów wobec innych Europejczyków.
Temu zerwaniu ciągłości i dumy z naszej historii (górnej i chmurnej) dał wyraz D. Tusk, o którym wspomniał wczoraj R. Trzaskowski, jeden z dwóch kandydatów, na których będziemy głosować w nadchodzącą niedzielę. D. Tusk, z wykształcenia historyk przecież, w swoim znamiennym wyznaniu sprzed lat, tak to ujął: „Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać”. I konsekwentnie tę filozofię życia realizuje. Rezygnacja ze stanowiska premiera polskiego rządu dla brukselskich apanaży, dobitnie o tym świadczy.
To, co robi i jak myśli D. Tusk, to mniejsza. Gorsze jest to, że tak myśli wielu Polaków. Że zatracili dumę ze swojej historii. Że szansę na poprawę swojego losu widzą, nie w budowaniu Polski nawiązującej do czasów, gdy polski szlachcic miał cywilną odwagę powiedzieć francuskiemu księciu z królewskiego rodu – jeżeli nie przysięgniesz nie będziesz panował. Ale w budowaniu Polski zabiegającej o łaskę Brukseli i Berlina.
I o to będzie bój (wyborczy) za tydzień. Czy wybierzemy tak, aby zostać sobą i nawiązać do tych, którzy budowali Rzeczpospolitą Obojga Narodów, dumę naszych, polskich dziejów? Czy też nisko, ze złamanym – przez lata komuny – duchem? I dobijanym potem przez pedagogikę wstydu dominującą przez blisko trzydzieści lat po odzyskaniu wolności.
Kwestia ducha to jedno. Ale jest również kwestia skuteczności. Jest takie przysłowie. Umiesz liczyć, licz na siebie. Poprawę swojego losu i znaczenie Polski zbudujemy tylko wtedy, gdy będziemy sobą i zadbamy o nasze interesy. A nie wtedy, gdy zatracimy swoją tożsamość i będziemy liczyć na to, że dzięki temu Unia nam coś da.
Jaką drogę proponuje każdy z dwóch kandydatów, na których za tydzień będziemy głosować, zostawiam do oceny PT czytelników.
Tadeusz Hatalski