„A dalej jest noc”. Opinie po wyroku!
11 lutego, 2021Na początku chciałbym podkreślić, że nie czytałem książki, ani nie śledziłem procesu. Musiałbym więc zadeklarować, któremu z relacjonujących sprawę mediów przyznam rację. A ja rację przyznaję Gombrowiczowi. “Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał.”
Trochę się jednak powymądrzam (ale na pewno nie z myślą o publikacji). Przy oskarżeniu o napisanie nieprawdy są 3 możliwości. Albo oskarżenie jest fałszywe, a więc oskarżeni napisali prawdę i są niewinni. Albo oskarżeni napisali nieprawdę, mimo że dołożyli wszelkich starań, by wykonać swą pracę rzetelnie (np. uwierzyli nieprawdziwym dokumentom). Wtedy też są niewinni i nie ma za co ich karać, ale ciąży na nich moralny obowiązek naprawienia szkód, które ich praca wyrządziła. (Wyrok sądu sugeruje, iż uznał, że mamy do czynienia z takim właśnie przypadkiem.) No i jest jeszcze trzecia możliwość: z jakichś przyczyn kłamali: celowo naginali fakty do z góry założonej tezy. Wtedy należy ich ukarać.
Z pozoru jest to oczywiste, proste i jasne. Pojawia się jednak pytanie: W jaki sposób sąd (prawnicy) może lepiej ocenić rzetelność dostarczonych mu przez strony dokumentów, niż historycy, których zawód polega m.in. na krytycznej ocenie rzetelności źródeł? Czy laik może wiedzieć lepiej od fachowca?
W tej sprawie dochodzą jeszcze do głosu emocje, bo sprawa dotyczy zagłady Żydów. Niektórzy historycy (z J.T. Grosem) uważają Polaków za współwinnych zagłady, a znaczną część opinii społecznej takie postawienie sprawy oburza. Wszyscy wiemy, że byli wśród nas “Sprawiedliwi wśród narodów świata” i byli też szmalcownicy. Jednak znacznie wygodniej nam żyć z przekonaniem, że “sprawiedliwi” to była reguła, a pogromy i szmalcownictwo – to margines. Dlatego też każdego wywlekającego nie pasujące do tego obrazu fakty uważamy za “ptaka, który własne gniazdo kala”. Przy takich postawach społecznych historycy wiele ryzykują usiłując dotrzeć do prawdy. Są skazani raczej na pisanie “ku pokrzepieniu serc”. I myślę, że ten proces to pokazał.
Hilary Kowalski
Polemika
Oczywiście ma pan rację pisząc, że sąd („czy laik może wiedzieć więcej od fachowca”) nie jest fachowcem w każdej dziedzinie, innymi słowy nie jest w stanie – sam z siebie – wyrokować w wielce skomplikowanych sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia lub też ma pojęcie śladowe. Dlatego też kodeks postępowania cywilnego (w art. 278) „uzbraja” sąd w możliwość dopuszczenia dowodu z opinii biegłego, który jest specjalistą w swojej dziedzinie. Biegłych może być kilku, jeżeli tylko sąd uzna, że istnieje taka potrzeba. Jest to zasada procesowa obowiązująca we wszystkich znanych mi systemach prawnych. Jeżeli nie sąd, to kto ma rozstrzygać w takich sytuacjach? Czy mamy się zdać na prawo pięści i dębowej pałki? A może mamy odmówić poszkodowanym prawa do obrony swojego dobrego imienia, dochodzenia swojej racji w sposób cywilizowany?
Ze zdaniem, że „historycy wielce ryzykują usiłując dotrzeć do prawdy” wypada mi się podpisać obydwoma rękoma. W pamięć mam osobę Pawła Zyzaka, który pisząc krytyczną książkę o Lechu Wałęsie naraził się wielu, w tym powszechnie szanowanej osobie z czerwonym serduszkiem na klapie, która uczciwie ostrzegała, że jak tylko spotka tego Zyzaka, to „może pociągnąć z baśki”. Albo sprawa prof. Cenckiewicza, który po napisaniu książki o Lechu Wałęsie tak opisuje swoją ówczesną sytuację: „Dziękuję ci Platformo i PSL i waszej ABW za tamtą moją wolność badań naukowych! Urządziliście mi małe piekiełko i darowaliście sporo siwych włosów 🙂 Byłem wtedy bez pracy, bez jakiejkolwiek instytucjonalnej ochrony, sam plus kilku przyjaciół (w tym polityków). Żebyście to dobrze zrozumieli – stałem się obiektem śledztwa, gdyż ludzie Tuska w PK i ABW uznali, że to ja ukradłem akta z UOP a nie… no ten… co nawet w Belwederze pokwitował ich “wypożyczenie”! (zeskanowany dokument znajduje się tutaj: https://www.facebook.com/photo?fbid=2957600227898736&set=a.1408721856119922)
Tak, życie historyka nie jest usłane różami, a powiem więcej jest niczym innym jak stąpaniem po dawno już zarośniętym polu minowym. Jeden nieostrożny krok w bok i…bum!
Henryk Piec
Przykro czytać polemiki, w których autor stara się za wszelką cenę zrobić z adwersarza idiotę. Zwłaszcza, gdy kwestionowana wypowiedź ma sens.
Szczerze wątpię w to, że komentator nie wiedział o procedurze dopuszczającej dowód z opinii biegłego. Sęk w tym, że w tym wypadku i biegły wie mniej, niż pozwani. Książka jest owocem paroletniej pracy zespołu naukowców. Biegły – historyk, albo archiwista – żeby ocenić rzetelność ich pracy musiałby powtórzyć ich badania. Miałby na pewno łatwiej, bo miałby przetartą drogę. Nie musiałby wyszukiwać dokumentów, a tylko (porównując z innymi źródłami) oceniać ich wiarygodność. Z “tych samych klocków” powinien stworzyć swój obraz wydarzeń, a później porównać ten swój obraz z obrazem powódki i pozwanych. To jest praca na lata. A i tak jej efektem byłaby pewna wizja i historycy mogliby się jeszcze długo spierać, która z tych wizji jest bliższa prawdy.
Biegły sądowy cudownie się sprawdza, gdy jest on w jakiejś dziedzinie autorytetem wiedzącym więcej niż sąd i niż strony postępowania. W tym wypadku jednak autorytetami są pozwani, ale oni nie mogą przecież zostać biegłymi we własnej sprawie. Dlatego zgadzam się z opinią, że sąd (nawet “uzbrojony” w biegłych) miał zbyt małą wiedzę, by orzec, że pozwani popełnili jakiś błąd w analizie źródeł.
Szanowny Michele (wszak nie ukrywajmy, iż mam honor znać Ciebie osobiście) jeżeli wywiodłeś wniosek, że próbowałem udowodnić, iż imć pan Hilary jest “idiotą”, to spieszę szczerze zapewnić, że absolutnie nie to było moją intencją! Być może Opatrzność obdarowała mnie zbyt ciężkim piórem, bym mógł w sposób swobodny przenosić na papier myśli, która – raz jeszcze Ciebie zapewniam – w żaden sposób nie zamierzał nikogo dotknąć, zwłaszcza, że w Twojej polemice została przywołana rzeczywista jednostka chorobowa. Mam nadzieję, iż moje słowa Ciebie uspokoiły, a ja kładąc rękę na sercu zapewniam, że jest tak jak napisałem. Teraz ustalmy, co nas łączy, byśmy mogli później przejść do tego, co nas pięknie dzieli. Rozumiem, że zgadzamy się, iż zawód historyka jest profesją niebezpieczną, zwłaszcza, gdy przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Gdyby było inaczej śpieszę zapewnić, że przedłożę Tobie liczne przykłady, gdy historycy zostali wręcz “zbombardowani” w sposób dywanowy nie tylko przez media i polityków, ale i również niezawisłe sądy wydały na nich wyroki.
Na czym zasada się spór między Tobą, p. Hilarym, a moją skromną osobą? Rozumiem, to tak, że Panowie uważacie, iż sądy nie są w stanie – w sposób prawidłowy – rozeznać czy praca historyków została wykonana w sposób rzetelny ergo, że to co napisali w książce jest prawdą. Ja się z tym nie zgadzam, bo na studiach historycznych uczy się żaków zasad metodologii badań naukowych. I jeżeli w przedmiotowej sprawie (w uzasadnieniu ustnym) sąd stwierdza, że historycy “posłużyli się plotką”, to oznacza, iż z materiału dowodowego wynika, że autorzy książki nie przedstawili żadnego dowodu na to, iż Edward Malinowski był “szmalcownikiem”. I tyle. Jeżeli jednak staniemy na stanowisku, że to nie sądy są od ustalania prawdy historycznej, to bądźmy jednak konsekwentni… W takim układzie za co sądy skazały (w tym przypadku austriacki) Davida Irvinga, a na naszym podwórku śp. Dariusza Ratajczaka?