Słowa niosą konsekwencje

22 kwietnia, 2021 1 przez Bartosz Józwiak

(na marginesie kryzysu migracyjnego w USA)Po wygranych wyborach Joe Biden ekspresowym tempie przystąpił do, mocno nieprzemyślanego, odwracania polityki swojego poprzednika w fotelu prezydenta USA. I czyni to w zasadzie w prawie każdym segmencie polityki. Działania te są jednak bardzo niebezpieczne dla USA i generują od samego początku mnóstwo problemów.

Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów konsekwencji nieroztropnego wprowadzania populistycznych haseł wyborczych, jakimi demokraci posługiwali się w czasie ostatnich wyborów niczym małpa z brzytwą (wszak panowała opinia, że cel – odsunięcie Trumpa od władzy – uświęca środki), jest kwestia imigrantów z Ameryki Łacińskiej, szczególnie z Meksyku, i obserwowany ostatnio narastający kryzys na granicy USA-Meksyk.

Nowy Prezydent USA natychmiast po wygranej z Donaldem Trumpem ogłosił swoiste otwarcie się USA na imigrantów, którego jednym z flagowych gestów było ogłoszenie zakończenia granicznej (planowana budowa muru na granicy z Meksykiem oraz uszczelnienie tej mocno eksploatowanej przez nielegalnych imigrantów granicy) oraz imigracyjnej polityki USA a la Trump (który stawiał na istotne i znaczące ograniczenie imigracji do USA) i wkroczenie na drogę otwartości.

Ten sygnał został natychmiast odebrany w środowisku potencjalnych nielegalny imigrantów do USA jako swoiste przyzwolenie na ich swobodną migrację oraz jako obietnica rozszczelnienia granic i liberalizacji polityki imigracyjnej. To zaś natychmiast poskutkowało szturmem na granicę Meksyk-USA i lawinowym wzrostem nielegalnych migrantów na terenie USA.

Od października ubiegłego roku setki tysięcy migrantów z Ameryki Środkowej usiłowały nielegalnie dostać się na obszar USA (to dało około 25% wzrost w stosunku do tego samego okresu w 2019 r.) W wyniku tej presji tysiące imigrantów każdego dnia przedostaje się przez granicę (np. forsując rzekę Rio Grande pontonami). Migranci zgłaszają się do służb granicznych i domagają się legalnego wpuszczenia, powołując się m.in. na prawo do azylu, które ma im przysługiwać z racji np. prześladowań politycznych czy zagrożenia przemocą w swoim kraju.

W efekcie to, o co oskarżali Trumpa demokraci (np. rozdzielanie dzieci od rodziców, przepełnione cele itd.) uległo zwielokrotnieniu i dziś jest już przedpolem do prawdziwego, a nie tylko urojonego, problemu humanitarnego (w tymczasowych ciasnych pomieszczeniach lokalnych agend federalnego departamentu zdrowia i straży granicznej ma ponoć przebywać ok. 12 tys. dzieci, które przybyły z Meksyku same albo zostały przyprowadzone przez rodziców).

Swoimi wysoce nieodpowiedzialnymi, populistycznymi obietnicami wyborczymi,podporządkowanymi tylko i wyłącznie amokowi ideologicznej walki o wyrzucenie Donalda Trumpa z Białego Domu (bez uwzględniania interesu USA i Amerykanów), Biden uruchomił lawinę podobną do tej, którą w Europie uruchomiła nieodpowiedzialna pseudo polityka migracyjna Angeli Merkel. Ale cóż, jak widać fanatyzm ideologiczny zaślepia każdego i tym razem ślepota geopolityczna dosięgnęła nowego Prezydenta USA.

Aktualnie sytuacja demokratów i samego Prezydenta jest nie do pozazdroszczenia, albowiem w zasadzie jest ona zerojedynkowa. Albo konsekwentnie, acz nieodpowiedzialnie pójdą drogą swoich populistycznych haseł otwarcia (co będzie fatalne w skutkach dla Amerykanów i ogromnie społecznie niepopularne), albo, co w zasadzie jest jedynym możliwym wyjściem, muszą posypać głowę popiołem i zaaplikować w tej kwestii więcej „trumpizmu” (który tak krytykowali) niż aplikowała sam Trump, gdyż choroba migracyjna została przez nich podniesiona do poziomu epidemii i jest niezwykle niebezpieczna dla stabilności USA.

Oczywiście trudno oczekiwać by Prezydent Biden i demokraci przyznali otwarcie, że muszą jeszcze bardziej wyostrzyć kurs Trumpa (lewica nigdy nie przyznaje się do ewidentnych win i nawet złapana za rękę twierdzi, że to nie jej ręka), ale wydaje się, że wskazane wyżej drugie rozwiązanie jest już chyba wdrażane (zwiększone siły chroniące granice, oświadczenia Prezydenta i jego administracji by migranci zostali w domach, bo nie zostaną wpuszczeni do USA np. szef Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkas apelował do mieszkańców krajów Ameryki Łacińskiej, aby zrezygnowali z planów przybycia do USA i podkreślając, że granica jest zamknięta ostrzegał, że zostaną odesłani itd.).

Znamienne jest też stworzenie przy granicy strefy zamkniętej (także dla dziennikarzy). Decyzja zupełnie kuriozalna, albowiem mająca znamiona totalitarnej kontroli nad informacją, do której każdy obywatel USA ma niezbywalne prawo (zaznaczmy, że krzyczące do niedawna o deptaniu wolności przez Trumpa media głównego nurtu, milczą i udają, że nic się nie dziej). To wszystko tworzy klasyczny, znany z historii obraz, kiedy rewolucja zaczyna pożerać własne dzieci. Niestety historia lubi się powtarzać, gdyż ludzie nie uczą się na błędach poprzedników i są coraz bardziej zadufani w sobie, ale zazwyczaj powtarza się jako farsa.

Podsumowując, można pokazać, że wygenerowany na własne życzenie problem demokratów oraz Prezydenta Bidena jest bardzo poważny i niebezpieczny oraz że jego rozwiązaniem może być tylko pójście drogą krytykowanego poprzednika, tylko znacznie dalej i ostrzej. Moim zdaniem bez skrupułów lewica amerykańska tak uczyni, tylko odcinając wszystkich od rzetelnej informacji o tym co robi (jak każda lewica w dziejach).

Ale z tego zamieszania płynie też inna nauka, którą powinni sobie przyswoić nasi polscy politycy, tak łatwo szafujący obietnicami bez pokrycia, populizmem i wyborczymi hasłami: ideologia w oderwaniu od realiów, przechodzi w demagogię, a ta generuje niespotykane problemy wynikające z zawiedzionych nadziei. A wtedy lud bardzo łatwo dotychczasowych idoli wiedzie na gilotynę. Demokraci w USA zaczynają dziś płacić cenę za flirt ze skrajną lewicą i przyjęcie na sztandary ich haseł.

Bartosz Józwiak, prezes Unii Polityki Realnej