Wersal za nami
3 października, 2019Z Markiem Biernackim, byłym ministrem sprawiedliwości oraz koordynatorem ds. służb specjalnych rozmawia Henryk Piec
– Jak Pan ocenia język toczącej się kampanii wyborczej? Pytanie zadaje w kontekście ostatniej wypowiedzi Jerzego Stuhra, który przyrównał wyborców PiS do chłopów pańszczyźnianych.
– Demokracja, to rozmowa. Debata u podstaw której leży brak szacunku dla oponenta jest drogą donikąd. Zresztą słowa, nie tylko w tej kampanii, zdecydowanie się zdewaluowały. Merytoryka została zepchnięta w ciemny kąt, a na światło dzienne wyciągnięto czystej wody demagogię.
– Co jest powodem tego stanu rzeczy?
– Po pierwsze, charakter mediów gwałtownie się zmienia. Dzisiaj media żywią się szybką i krótką informacją. Najlepiej, aby te dwa czynniki występowały ze sobą wspólnie. Po wtóre, politycy świadomie, nie twierdzę że wszyscy, używają języka agresji gdyż wiedzą, że jest to jak z górą lodową dryfującą na wzburzonym morzu, którą marynarz ma za zadanie wypatrzeć. I tego marynarza, (czytaj: dziennikarza) nie interesują setki potężnych fal uderzających w kadłub (czytaj: informacji) on ma za zadanie wyłowić ową górę. Wtedy zarówno informacja jak i dziennikarz trafiają na czołówki. Tak to działa i wszyscy o tym wiemy.
– Jeżeli używamy języka agresji, to jak możemy później ze sobą rozmawiać?
– To jest dobrze postawione pytanie, bo tak jak powiedziałem na wstępie, fundamentem demokracji jest dialog. Jesteśmy skazani na rozmowę, bo jeżeli jesteśmy skazani na milczenie, to w jaki sposób mamy rozwiązać problemy, przed którymi stoi Polska? Są obszary takie jak: bezpieczeństwo wewnętrzne, doktryna obronna, służba zdrowia, o których musimy rozmawiać ponad podziałami. Nie może być tak, że co cztery lata przychodzi inna ekipa i wywraca wszystko do góry nogami. To jest niebywałe marnowanie sił i środków, to są koszty, które finalnie ponosi polskie społeczeństwo.
– Trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację, gdy patrzę jak politycy i wyborcy za nimi stojący ze sobą dzisiaj rozmawiają. Kto miałby patronować takiej inicjatywie?
– Rola ta przypisana jest głowie państwa. Nie ma znaczenia czy prezydent nazywa się Andrzej Duda, czy Bronisław Komorowski. Prezydent, to prezydent…
– Dla jednych prezydent dla innych Adrian…
– …albo Komoruski. Właśnie o tym mówię. Jest cienka granica, której politykowi jak i dziennikarzowi przekraczać nie wolno. Jak później możemy usiąść do rozmowy, gdy wcześniej okładaliśmy się cepami? Z psychologicznego puntu widzenia, to jest bardzo trudna sytuacja.
– Kiedyś śp. Andrzej Lepper z mównicy sejmowej powiedział: „Wersalu tu już nie będzie”. I nie ma.
– Niestety, ten język jest coraz ostrzejszy a podziały głębsze. Nawet rodzinne stoły są podzielone na pół lub jeszcze więcej części. To jest jakiś obłęd, bo jaki język przekażemy kolejnemu pokoleniu? Czy oni będą się pomiędzy sobą porozumiewać słowem czy też maczugą? Szybko zapomnieliśmy, jak bardzo kiedyś chcieliśmy móc się między sobą różnić i tej różnicy nie bać się artykułować.
– Może głównym dyrygentom, którzy kierują kampaniami informacyjnymi zależy na tym, aby dochodziło do tak ostrej polaryzacji, co można najłatwiej osiągnąć używając właśnie maczugi?
– Podzielam pański pogląd. Chodzi o stworzenie dwóch, wzajemnie nienawidzących się plemion. Chociaż będziemy mówili tym samym językiem, nie będziemy się wzajemnie rozumieli, nie będziemy umieli odszyfrować prawdziwego znaczenia pojęć, którymi będziemy się posługiwali. To jest wizja iście przerażająca. Musimy nad tym zapanować…
– Zapanować? Ciekawe jak? Widzę, że tu się raczej dolewa benzyny do ognia niż używa gaśnicy.
– Wszyscy musimy nad tym pracować: politycy, media, celebryci…
– Media? Śmiem wątpić. Pamiętam jak na kolegiach redakcyjnych, gdy nic się nie działo, czyli mieliśmy do czynienia z tzw. plażą, wysyłaliśmy dziennikarza do pewnego znanego polityka. Mieliśmy pewność, że on zawsze coś powie z sufitu, co będzie można wyboldować i wrzucić na pierwszą stronę. Nigdy się nie pomyliliśmy, on zawsze „strzelał” z grubej rury i mieliśmy temat, byliśmy cytowani w całej Polsce, a może i poza nią.
– To jest kwesta odpowiedzialności za słowo, nie tylko osoby, która je wypowiada, ale również osoby, która je kreśli. Zapraszanie do studia polityka lub celebryty, o którym z góry wiadomo, że nic sensownego nie powie, ale z całą pewnością obrzuci swoich oponentów błotem, to nic innego, jak brak odpowiedzialności oraz zrozumienia czym jest istota polityki lub dziennikarstwa.
– A jeżeli tej odpowiedzialności zabraknie?
– Ludzie w końcu podziękują obecnym elitom.
– I?
– Wybiorą innych, nie wiem czy lepszych czy gorszych, ale innych.
Dziękuje za rozmowę