Powyborczy galimatias

20 października, 2019 0 przez Henryk Piec


Dzisiaj na tapecie trzy wydarzenia. Pierwsze, to spotkanie Jerzego Urbana, byłego rzecznika komunistycznego reżimu ze (zlotą – dobrze napisane) młodzieżą w jednym z warszawskich klubów. Młodzież (co można łatwo znaleźć w Internecie) skanduje: „Urban, Urban, Urban”, po czym odśpiewuje mu gromkie: „Sto lat!”. Ta scena więcej mówi o III RP niż o tej młodzieży, która jak widać na filmie ma dobry ubaw. I mówię tu o całej III RP, a nie tylko o tej sprzed 2015 r. Nie potrafię (i nie chcę) wyobrazić sobie tego, co czuje rodzina bł. ks. Jerzego Popiełuszki, gdy ogląda te sceny. Mam nadzieję, że nie ogląda. Jeżeli jednak ogląda, to mam dla brata i bratanka śp. ks. Popiełuszki informację: Nie traćcie ducha, gdyż w każdym społeczeństwie znajduje się margines, który nie pojmuje, że ciąża jest efektem relacji damsko-męskich, po prostu nie rozumie prostych związków przyczynowo – skutkowych. Babcia mojej koleżanki mawiała: „Nie mów głośno, bo się d…a dowie”. Otóż przy tej (zlotej) młodzieży można mówić i głośno i szeptem, to nie ma żadnego znaczenia. Tam nastąpiła wyraźna zamiana miejsc tych ważnych dla procesów życiowych organów, i nic już na to nie poradzisz. Dowód? Jest taka pani poseł-elekt, która na tle pomnika, gdzie  wyryte jest hasło: „Bóg, Honor, Ojczyna” przyszła z dwoma swoimi psipsiółkami i wystawiła baner z napisem: „Bób, Hummus, Włoszczyzna”, Otóż ta poseł-elekt zdobyła zaufanie 6 434 wyborców, którzy oddali na nią swój głos. To jest AŻ I TYLKO 6 434 głosów (w Warszawie zdobyła 3 919, resztę za granicą Polski) a całej reszty dopełniła demokracja w sojuszu system D’Hondta. No cóż, czasami lepiej w drodze spotkać mądrego Niemca, niż głupiego Polaka.

Pośredni związek ze sprawą Urbana ma wpis Grzegorza Schetyny, który na Twitterze podzielił się swoimi przemyśleniami: „Dziś 35. rocznica śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki. I 2. rocznica śmierci Piotra Szczęsnego – »Szarego Człowieka«. Obaj starali się poruszać nasze sumienia w czasach ciężkich. Składamy Im hołd”.  Przypomnijmy sprawę śp. Piotra Szczęsnego.  19 października 2017 r. dokonał on samospalenia na Placu Defilad. Z listów, które po sobie pozostawił, wynika, że była to forma sprzeciwu przeciwko rządom Prawa i Sprawiedliwości. W jednym z nich przedstawił się jako “zwykły, szary człowiek”. W swoim Manifeście pisał m.in.: „Protestuję przeciwko pomniejszaniu dokonań, obrzucaniu błotem i niszczeniu autorytetów takich jak Lech Wałęsa, czy byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego”. I cóż tu jeszcze dodać? Szkoda człowieka, bo każda śmierć jest niepowetowaną stratą. Zwłaszcza ta niepotrzebna…Jednak p. Schetynie coś się wyraźnie popie… znaczy się pomieszało. Być może to pod wpływem przegranych wyborów parlamentarnych, ale w takim razie należy nad tym jakoś zapanować: wyjechać na wieś, wrzucić komórkę do głębokiej studni i zacząć liczyć odlatujące kaczki (kaczki to może lepiej nie).  Tymczasem p. Schetyna dokonuje takiego zestawienia, że (dosłownie) dech w piersiach zapiera.  I przypomniał mi się Włas Doroszewicz, rosyjski pisarz, który o pochodzeniu głupoty pisał tak: „Wtedy wstał czarny, mroczny, zły Siwa i stworzył Głupotę. Uniosła się ona z Ziemi, ogromna i szpetna. Bezbarwne włosy wielkimi kosmami opadały na jej ramiona i plecy, a oczy jej były ślepe. Patrzyła na słońce – i nie widziała słońca. Patrzyła w gwiazdy – i nie widziała gwiazd. Wokół niej kwitły kwiaty, a ona nie odczuwała ich woni. Kiedy palące promienie słońca padały na jej ciało – nie kryła się w cieniu rozłożystych drzew. A kiedy od chłodu drżały jej wszystkie członki – nie chodziła wygrzewać się na słońcu(…) A wokół unosił się okropny fetor, słychać było jęki, lała się krew”.  Otóż w tym cytacie kluczowe znaczenie ma słowo „krew”. Koalicja Obywatelska albo pozbawi Schetynę „politycznego życia”, albo zapłaci jeszcze większą daninę krwi, czym się zbytnio – jako krytyk PO – nie martwię.

Trzeci kamyk trafi do ogródka PiS. Chodzi o reakcję na słowa senatora Jerzego Fedorowicza, który w mocnych słowach odniósł się do tego, że PiS próbuje przeciągnąć na swoją stronę polityków opozycji, by uzyskać większość w Senacie.  „Człowiek, który w tym momencie, w którym taka ważna rzecz się stała w polskiej polityce nagle zmieni front i odejdzie od ludzi, którzy na niego głosowali, będzie obłożony anatemą do trzech pokoleń, to jest pewne. Jeżeli ktoś ma odwagę taką, żeby zaryzykować swoje życie, swoich dzieci i wnuków, to proszę bardzo. Ja takiego człowieka wśród ludzi wybranych przeciwko dzisiejszej władzy nie znam – powiedział senator PO. I zaczęło się! Dobrze, że senatora Fedorowicza nie zamknęli do Berezy Kartuskiej i nie kazali codziennie meldować się do obrazu Komendanta. Zacznijmy od rozszyfrowania pojęcia „anatema”, bo sądzę, że tutaj jest pies – że tak to ujmę – pogrzebany. Anatema jest niczym innym jak klątwą, wykluczeniem z jakiejś  społeczności, którą nie wiadomo dlaczego senator Fedorowicz rozciągnął na dzieci i wnuki ewentualnego „zdrajcy”. Chociaż o co ten cały rejwach, skoro jak śpiewał Jacek Kaczmarski w „Liście do Ambasadora”: „Polityk nie zna słowa zdrada, a politycznych obyczajów trzeba strzec”. Jeżeli uważnie przeanalizować słowa senatora Fedorowicza, to wyraźnie widać, że nie chodziło mu o żadną fizyczną groźbę, a zapowiedź „kary” w formie symbolicznej, bo instytucja anatemy miała wymiar właśnie symboliczny. Oczywiście w dawnych czasach odgrywała ona ważną rolę, bo człowiek wykluczony, wyrzucony poza nawias społeczeństwa  nie znaczył nic, tracił dobre imię i cześć. A co dzisiaj znaczą „dobre imię i cześć”? Tyle tylko, że mogą zamknąć drzwi do sławy i kariery. Tak więc niepotrzebnie politycy PiS „napastują” biednego senatora Fedorowicza, bo on mówił w języku dzisiaj już niezrozumiałym. Większość słyszała chiński.  

Henryk Piec