Białoruski klucz
29 stycznia, 2020Chyba
nie trzeba przekonywać już nikogo, że czas odprężenia i
bezwarunkowego optymizmu, jakiego Europa doświadczyła w wyniku
porozumień okrągłostołowych, zburzenia muru berlińskiego i w
konsekwencji upadku ZSRR, właśnie się kończy. Powodem takiego
stanu, oprócz wielkich zmian cywilizacyjnych w postaci chociażby
wzrastającej pozycji Chin czy destabilizacji Bliskiego Wschodu, jest
coraz bardziej agresywna polityka Rosji.
Dość szybkie
zrealizowanie przez Polskę celów, które jeszcze w latach 90.
wydawały się nieosiągalne w postaci wejścia do NATO i Unii
europejskiej, wzmagały tylko entuzjazm i budowały klimat dla
postrzegania otaczającej nas rzeczywistości jako podążającej
jednowektorowo. Analitycy, politycy i opinia publiczna dokonywali
często projekcji sukcesów Polski na otaczającą nas rzeczywistość
geopolityczną w ogóle, czego zabawnym przykładem może być
wygłoszona przez Aleksandra Kwaśniewskiego teza, że przyjdzie taki
czas, iż Rosja będzie w NATO. Nie chciano zauważyć, że ambicje
Kremla nie chcą dostosować się do świata, w którym to Zachód
rości sobie prawo do decydowania o jego kształcie. Nie wyciągano
właściwych wniosków chociażby z poczynań Rosji na Kaukazie.
Także tradycyjnie bardziej prorosyjskie nastawienie elit
politycznych na Zachodzie usypiało często czujność. Momentem
otrzeźwienia była agresja rosyjska na Ukrainę i aneksja Krymu.
Co
się jednak okazało, „bunt” Ukrainy przeciw paternalistycznym
ambicjom jej wschodniego sąsiada spowodował również zmianę
perspektywy agresora. Otóż przekonanie o tym, że niezależne –
przynajmniej w sensie prawnomiędzynarodowym – państwa byłego
Związku Radzieckiego da się kontrolować bez zacieśniania więzi
prawnych i infiltracji gospodarek, ale wyłącznie za pomocą
prorosyjsko nastawionych polityków, runął w gruzach. Baczniej
zaczęto przyglądać się w Rosji innym państwom ościennym, w tym
Białorusi. Na wyrost zwrócono uwagę na coraz bardziej niezależną
politykę historyczną Łukaszenki, która akcentuje odrębność
Białorusi od Rosji czy nawet zaczyna obchodzić jawnie antyrosyjskie
rocznice. Wyrazem powyższego była seria aktualizujących rosyjską
doktrynę opracowań opublikowanych przez wpływowe środowiska
politologiczne w roku 2014. Dodać należy, że Łukaszenka
rzeczywiście poczuł się zagrożony interwencją rosyjską na
Ukrainie. Łamała ona pewien modus
vivendi, jaki
funkcjonował w zachodniej części przestrzeni postsowieckiej. Tak
więc agresja rosyjska na Ukrainie spowodowała uruchomienie
mechanizmu samospełniającej się przepowiedni, a wzajemne lęki
decydentów oraz brak zaufania wpychają ich powoli w scenariusz,
którego się obawiają.
Ostatnim wyrazem tych tendencji było
spotkanie Putin – Łukaszenka, które miało miejsce 7 grudnia br.
Ambitne plany Kremla zakładały podpisanie przez głowy państw
następnego dnia „Programu działania Białorusi i Federacji
Rosyjskiej w celu realizacji założeń umowy o powołaniu Państwa
Związkowego”. Ten niejawny dokument miał być wzbogacony o 31
„map drogowych”, obejmujących plany integracji Rosji i
Białorusi. Do parafowania programu jednak nie doszło, a zaplanowana
na 8 grudnia wspólna konferencja prezydentów się nie odbyła. Co
się stało?
Tego do końca nie wiadomo. Najbardziej prawdopodobne
jest to, że do braku konkluzji doprowadził Łukaszenka, który od
lat próbuje lawirować względem Rosji. Gospodarka Białorusi z
jednej strony uzależniona jest od Rosji – w tym na poziomie
energetycznym i finansowym, z drugiej Łukaszenka wzbrania się, jak
może przed presją rosyjską, na pogłębianie integracji z Rosją.
Putinowi z kolei zależy w krótkiej perspektywie na dużym sukcesie
propagandowym przed wyborami do Dumy w 2021 roku. Może właśnie z
tą świadomością „Łukaszenka” niejako tłumaczył Putina
podczas wystąpień przed parlamentem, poprzedzających spotkanie w
Soczi. Mówił m.in. o „silnej antybiałoruskiej presji”, jakiej
poddawany jest u siebie Putin w kwestii realizacji białoruskich
żądań dot. wspólnego rynku energii i innych towarów. Zauważył,
że Rosja po utracie Ukrainy bardzo obawia się utraty Białorusi i
stąd chce mieć pewność, jaką politykę będzie prowadzić Mińsk,
jeśli Kreml ma go wspierać. Powiedział wprost, że nie chce
zaprzepaszczenia wysiłku, jakie przez lata prezydentury włożył w
budowę suwerennego państwa.
Należy jednoznacznie podkreślić,
że każdy krok w kierunku podporządkowywania Białorusi Rosji
stanowi zagrożenie dla Polski całego regionu, a ewentualne
połączenie obu państw, oznaczające de facto aneksję Białorusi,
diametralnie zmienia układ sił i uwarunkowania geopolityczne. Nie
będzie to nic nie znacząca korekta nomenklatury. Mimo wszystko
Białoruś stanowi przestrzeń potencjalnie łagodzącą ambicje
Rosji.
Szef MSZ Łotwy przestrzega przed czarnym scenariuszem
likwidacji suwerenności Białorusi i prognozuje, że stać by się
to mogło już w 2024 roku. Postuluje w tym kontekście pogłębianie
zaangażowania NATO w naszym regionie. Ponadto odnosi się także do
istniejącej na Łotwie, Litwie i w Estonii koncepcji „zarabiania”
na położeniu między Rosją a Zachodem. Uznaje podobne pomysły za
mrzonkę przeszłości, a układanie relacji z Łotwy z Rosją uznaje
za skuteczne i bezpieczne tylko w oparciu o wzrastającą integrację
jego kraju z Unią Europejską.
Faktycznie, wchłonięcie
Białorusi oznaczałoby zmianę o konsekwencjach na poziomie
strategicznym. Mielibyśmy ponad 400-kilometrową granicę z Rosją.
Taka sytuacja aktualizowałaby zagrożenia, które w historii Polski
spędzały sen z powiek naszym elitom politycznym od 500 lat. W
pierwszej kolejności otwierałaby drogę do bardziej ofensywnych
działań rosyjskich względem Litwy, Łotwy i Estonii. Widać, że
Białoruś i ambicje Łukaszenki odgrywają jednak rolę
stabilizującą dla regionu i stanowią bufor między Polską a
Rosją. Podobny do tego, jaki odgrywa Ukraina, natomiast jej rola w
wypadku przyłączenia Białorusi diametralnie by spadła. Niepokoić
mogą słowa ukraińskiego miliardera Ihora Kołomojskiego, który
finansuje obecnego prezydenta Ukrainy: „Jeśli Stany będą
cwaniakować, to pójdziemy do Rosji. Rosyjskie czołgi będą
stacjonować pod Krakowem i Warszawą.(…) Wasze NATO będzie robić
w spodnie i kupować pampersy”. Ten buńczuczny ton jest próbą
wywarcia presji na Zachód w celu większego zaangażowania się na
Ukrainie. Kołomojski grozi zmianą frontu przez Ukrainę, jeśli
Zachód nie zainwestuje w jej bezpieczeństwo. Jak szacuje, podczas
trwającej wojny zginęło już 13 tysięcy obywateli tego kraju.
Przypomnijmy, że od granicy białorusko – ukraińskiej do Kijowa
jest 100 km. Możliwość wywierania presji przez Moskwę na Kijów
po przyłączeniu Białorusi byłaby ogromna.
Marek Biernacki, poseł PSL-Koalicja Polska