Piłsudska ciotką Hołowni!?

7 maja, 2020 0 przez Witold Kowalski

Czy wiedzieliście, że Piłsudski miał ciocię o nazwisku Hołownia? Oczywiście, że nie wiedzieliście, bo ‘Dziennik’ Bronisława Piłsudskiego, który ową ciekawostkę objawia, wciąż się jeszcze nie ukazał. Na swój sposób, dobrze się dzieje, bo gdyby się już ‘Dziennik’ ukazał, nasz płaczliwy Szymuś-od-wiary niewątpliwie by dziś powoływał się na to pokrewieństwo. Tak przecież czyni jego rywalka Błońska, której jedynym tytułem do zajmowania się polityką, jest pochodzenie od Grabskiego i Wojciechowskiego.

    I w ten oto sposób na powrót weszliśmy do tematu, który zaproponowałem w czytance nr 4 – do rozważań nad polskim systemem prestiżu. Ponieważ jest to system właściwie całkiem omijany przez naukę oraz przez nas samych, trudno go uchwycić, wymyka się codziennemu oglądowi. Spróbuję więc przedstawić rzecz na moich osobistych przykładach, od maleńkości bowiem czułem na sobie presję tego systemu.

    Oto przykład pierwszy: mając jakieś 10 lat zostałem któregoś dnia wysłany przez matkę na zakupy do pobliskiego sklepu. Trzeba Wam wiedzieć, że sklepy ówczesne nie zezwalały klientom na dostęp do towaru. Składały się jakby z poczekalni i lady, za którą stały wszechwładne boginie najlepszego z ustrojów, znane szarej masie klientów, jako Panie Ekspedientki. Kiedy chciały, owe boginie wydawały klientom towar, kiedy nie chciały, oznajmiały:  Nie ma!

    Kiedy już odstałem swoje w kolejce i zakupiłem, co mi matka zleciła, przyszło do płacenia. I w tym momencie okazało się, że zapomniałem wziąć z domu pieniądze. Gdy fakt ten wyjawiłem Pani Ekspedientce, ta omal nie dostała apopleksji słysząc taką bezczelność. Poczęła mi wymyślać od ‘głupich gówniarzy’ i szykowała się do dłuższej tyrady, gdy podeszła do niej kierowniczka sklepu, w najlepszym z ustrojów bogini z jeszcze wyższej półki niż Pani Ekspedientka. Usłyszałem, jak szepce: – “Przestań! To jest syn tego doktora, no wiesz…”. Pani Ekspedientka natychmiast zamilkła, a ja zostałem puszczony do domu nie tylko z zakupami, ale też i z karteczką, na której zapisana była suma, jaką trzeba będzie zwrócić sklepowi (ale bez pośpiechu, przy okazji) za zakupy… Muszę dodać, że tuż obok wspomnianego tu sklepu znajdowała się otoczona specjalnym przywilejem szkoła dla dzieci najwyższych prominentów tzw. Partii i tzw. UB. Dzieci te, w czasie tzw. dużej pauzy, masowo robiły zakupy (czasem przy okazji coś kradnąc) właśnie w ‘moim’ sklepie. Nigdy nie zauważyłem, aby Panie Ekspedientki traktowały te dzieci z jakąś specjalną uwagą, raczej wręcz przeciwnie. Stąd wniosek, że w czasach najlepszego z możliwych ustrojów, ja – syn doktora – stałem wyżej w oczach ówczesnych boginek, niż na przykład córka szefa UB, czy I Sekretarza tzw. Partii.

    Przykład drugi: Mam już 17 lat, jestem wraz z grupą kilku ludzi zatrzymany przez milicję na stacji Szczecin Główny. Milicjanci żądają o każdego z nas po 1500 złotych kary za przejście z jednego peronu na drugi “w miejscu surowo zabronionym”. W pewnym momencie ja wybucham, zaczynam wymyślać milicjantom od durniów i grozić, że powiadomię o ich żądaniu głównego komendanta milicji w Warszawie. I co dalej? Ano, tow. komendant lokalnego posterunku kładzie uszy po sobie i puszcza nas wszystkich wolno… Parę dziesięcioleci później, dowiedziałem się ze wspomnień księdza Meysztowicza, że w systemie moskiewskim (sowiety i ich pochodne są tylko krótkotrwałą odmianą tego systemu), tak właśnie należy postępować z powołanymi przez ten ustrój “stróżami prawa” – wrzeszczeć i bić po mordzie…

    Zjawiskiem wyhodowanym w tej samej stajni co prestiż, jest snobizm. Już samo to, że od dobrze ponad dwustu lat nie znaleźliśmy na to zjawisko lepszego określenia niż nazwisko pana Snoba, świadczy dowodnie, że mamy (jako rodzaj ludzki) wielkie problemy z przyznaniem się, że jesteśmy nosicielami (i roznosicielami) osiadłego we wnętrzu naszej jaźni wirusa snobizmu.

    Oto przykład trzeci: kilka lat temu pewien wnuk siostry Marszałka Piłsudskiego napisał list do prominentnego członka PiS-u w sprawie, której meritum nic nie ma do naszej opowieści. Tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie również i ja napisałem (na ręce pani Basi) list do tegoż prominenta PiS-u. Treść mojego listu nie ma znaczenia. Ważna jest sekwencja późniejszych wypadków: wnuk siostry Marszałka otrzymał wkrótce odpowiedź podpisaną przez właściwego ministra, ja zaś nie otrzymałem nawet potwierdzenia, że ktokolwiek raczył zapoznać się z treścią mojego listu – nic, jakbym wrzucił go do pustej studni.

    Morał? Odczytując ową sytuację w kategoriach snobizmu, rzecz się miała następująco: list od wnuka siostry Marszałka podłechtał poczucie własnej ważności prominenta PiS-u, więc przedstawiona mu sprawą chętnie się zajął. Natomiast list od jakiegoś tam Kowalskiego takiego poczucia u tegoż prominenta nie wywołał, poszedł więc do kosza. A szkoda, bo sprawa, o której do niego pisałem, mogła by (gdyby rzecz wziął do serca) mocno podnieść jego (i Polski) prestiż na tzw. ‘arenie międzynarodowej’. No, cóż – na siłę uszczęśliwiać nikogo nie będę…

    Tyle na dzisiaj mych ‘złotych myśli’ o prestiżu. Załączona Czytanka nr 5 też o nim mówi, choć głównie opowiada o Żmudzi i powikłanych układach wśród jej szlachty. Ja rozumiem, że obecnie mało kogo z Polaków Żmudź obchodzi, ale zważmy, że jest to kolebka przodków Marszałka Piłsudskiego. Jeśli kogoś obchodzi wizja Polski głoszona przez Marszałka (i wielu jego żmudzkich współpracowników) nie ma lepszego do niej wprowadzenia, niż choćby pobieżne zaznajomienie się z dziejami Żmudzi, obserwowanymi z perspektywy Wojciecha Billewicza – jego przodka tak po matce, jak i po ojcu.

Witold Kowalski

PS. Tytuł pochodzi od redakcji