Testament Marszałka Piłsudskiego
11 maja, 2020“Ludzie tacy jak Józef Piłsudski nie przychodzą na świat po to, aby zaświecić jak meteor w nocy i zostawić po sobie mrok. Dani są narodom jako wieczne światło, jako drogowskaz (…) i właśnie za grobem są ich największe zwycięstwa” – pisał po śmierci I Marszałka Polski Jan Lechoń. 12 maja, mija 85 rocznica śmierci wielkiego patrioty i wizjonera, wskrzesiciela niepodległego bytu państwa polskiego. Życiorys Marszałka jest ogólnie znany, pragnę zatem przywołać jedynie przesłanie, jakie pozostawił w chwili swojej śmierci.
Józef Piłsudski urodził się 5 grudnia 1867 roku, w Zułowie na Wileńszczyźnie. I jak pisała w swoich wspomnieniach żona Marszałka – Aleksandra: „Jego żarliwy patriotyzm Polaka, jego najgłębszy związek z kulturą polską, wyrastał z wielowiekowej tradycji, wiążącej Ziemię Litewską z Polską. (…) Mówił czasem o sobie: „jestem Litwinem”. Brzmiały te słowa w ustach Jego tym samym dźwiękiem – jakim w ustach Adama Mickiewicza brzmiała pierwsza strofa, największego eposu polskiego. „Litwo Ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie”. Gdy wyzwalał mieczem Kresy wschodnie i oswabadzał je od moskiewskiego najazdu, nie chciał ani gwałtem, ani siłą orężną ziemi tej do Polski włączyć. Dał ludności całkowitą swobodę wypowiedzenia swej woli. Nie chciał niczego jej narzucać, tak jak nie chciałby o naszych stosunkach wewnętrznych decydowały czynniki obce”.
O Polskę mocarstwową
Józef Piłsudski – wychowany przez swoją Matkę w kulcie wielkich czynów – żył ideą Polski mocarstwowej. Postanowił, zatem iść śladem Stefana Batorego, Jana Zamojskiego, ks. Piotra Skargi, Władysława IV oraz Jana III Sobieskiego i doprowadzić do ustanowienia w państwie polskim silnej władzy wykonawczej, która usprawniłaby często psujący się mechanizm demokracji parlamentarnej. Dzięki temu zwielokrotniłyby się siły Rzeczpospolitej.
Marszałek doskonale bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że Polacy mają szansę przetrwać w tej niezwykle niebezpiecznej części Europy tylko w przypadku, jeśli będą dysponować niepodległym i silnym państwem. Źródłem potęgi tego państwa mieli być wolni obywatele, harmonijnie łączący działalność na rzecz Ojczyzny ze sprawami osobistymi i społecznymi. Tymczasem współczesny Polak, któremu przez przeszło 60 lat wpajano wizję kraju małego, słabego i zależnego, nie zawsze potrafi sobie wyobrazić Polski wielkiej i silnej. Podobnie było w pierwszych latach XX wieku, kiedy późniejszy Marszałek przygotowywał kadry bojowników o Niepodległą Polskę.
Józef Piłsudski widział Rzeczpospolitą w roli mocarstwa regionalnego w Europie Wschodniej – podobnie jak za panowania Jagiellonów. Według tej koncepcji Polacy byliby sfederowani (czy choćby tylko sprzymierzeni) z narodami bezpośrednio sąsiadującymi z nimi od wschodu, wedle staropolskiej zasady „wolni z wolnymi, równi z równymi”. Powstałby wówczas organizm polityczny o tak ogromnym potencjale demograficznym i militarnym, że mógłby skutecznie paraliżować wszelkie dążenia zaborcze, zarówno imperializmu rosyjskiego jak i niemieckiego.
Zorganizowana w ten sposób Rzeczpospolita Wielu Narodów nie musiałaby zabiegać o żadne czcze sojusze, czy to zachodnie czy jakiekolwiek inne. Byłaby ona wówczas zdolna pokierować całym rozwojem tej części Europy, w interesie własnym Polski oraz narodów z nią sfederowanych. W lutym 1919 roku mówiąc o Litwie, Białorusi i Ukrainie Józef Piłsudski stwierdził: „(…) na bagnetach niesiemy tym krajom wolność bez zastrzeżeń”. Niestety, narody te nie zrozumiały doniosłości szansy historycznej i nie poparły (poza Petlurą na Ukrainie) idei federacyjnej Komendanta, co zemściło się później na nich srodze. I mści się do chwili obecnej.
W rezultacie, jak pisze Mieczysław Pruszyński (patrz: Tajemnica Piłsudskiego, Warszawa 1996, s. 196) – w listopadzie 1920 roku Piłsudski przyjął przedstawiciela Tatarów krymskich i oświadczył mu, że Polska na razie nie jest jeszcze niepodległa. „(…) Wszystko to, co zostało zrobione, to tylko torowanie drogi do niepodległości. (…) Polska nie może być naprawdę niepodległa między dwoma kolosami. (…) Dopóki liczne narody pozostaną w jarzmie rosyjskim, dopóty nie możemy patrzeć w przyszłość spokojnie”. Natomiast rozmawiając zimą 1924/1925 w Sulejówku z płk Januszem Głuchowskim, powiedział: „Wy tej Polski nie utrzymacie. Ta burza, która nadciąga jest zbyt wielka. Obecna Polska zdolna jest do życia tylko w jakimś wyjątkowym, złotym okresie dziejów (…) ja przegrałem swoje życie. Nie udało mi się powołać do życia dużego związku federacyjnego, z którym świat musiałby się liczyć”.
Tylko silna Polska
Jesienią 1925 roku w Locarno nastąpiło podpisanie paktu reńskiego, bardzo dla nas niekorzystnego, ponieważ osłabiał nasz sojusz z Francją i zachęcał Niemcy do starań o rewizję granicy z Polską. Mimo to nasz minister spraw zagranicznych – Aleksander Skrzyński, dbały o osobiste uznanie ze strony wielkich tego świata, bez protestu położył pod nim swój podpis, a wróciwszy do kraju bałamucił opinię, dowodząc, że Locarno było dla nas sukcesem. Czynił to z takim powodzeniem (był świetnym mówcą), że powołano go na stanowisko premiera.
Tymczasem Piłsudski zdawał sobie doskonale sprawę z poniesionej w Locarno klęski, zręcznie ukrytej pod pacyfistycznymi frazesami. Następnie Republika Weimarska zawarła z Sowietami pakt o nieagresji (26 kwietnia 1926) przy braku jakiejkolwiek reakcji Francji i Rumunii. Niewątpliwie świadomość powstałego na zachodzie zagrożenia dla Polski stanowiła jedną z przyczyn, które skłoniły Marszałka, aby dwa tygodnie później sięgnąć ostatecznie po władzę.
Przewrót majowy 1926 roku był wymierzony przede wszystkim przeciwko sejmokracji, partyjniactwu, korupcji, wreszcie liberalnej Konstytucji Marcowej 1921 r., stwarzającej i sankcjonującej stan rzeczy, który permanentnie osłabiał Polskę. Sytuacja taka była niezwykle niebezpieczna ze względu na sąsiedztwo dwóch ogromnych wrogich potencjałów demograficzno-militarnych: Związku Sowieckiego i Rzeszy Niemieckiej. Zatem, to przede wszystkim zewnętrzne warunki polityczne II Rzeczpospolitej wpłynęły na koncepcję Józefa Piłsudskiego w kierunku odrzucenia liberalnego modelu demokracji, jako egoistycznego w formie i antynarodowego w treści.
Koszmar wojny z Niemcami
W październiku 1931 roku w Bukareszcie Marszałek którejś nocy zwierzył się oficerowi, pełniącemu przy nim służbę, że tyle niebezpieczeństw grozi Polsce od zewnątrz i wewnątrz, że być może za 10 lat Polska nie będzie istnieć. W 1932 roku polski charge d’affaires w Kairze Mieczysław Maliński, który co dzień rozmawiał z przebywającym tam na urlopie Piłsudskim, wspominał, że był on „głęboko niespokojny, głęboko pesymistyczny, że widział przyszłość w bardzo czarnych kolorach. I było z tych półsłówek jasne, że zawsze upatrywał niebezpieczeństwa tylko z Rosji, że ciągle myślał jakby się z Niemcami dogadać, jakby te stosunki załagodzić, natomiast absolutnie nie wierzył, by jakiś modus vivendi z Rosją był możliwy”. (patrz: W. A. Zbyszewski, Nieznane testimonium o Piłsudskim, „Zeszyty Historyczne”, Paryż 1963, z. 4, s. 51.).
Piłsudski zdając sobie sprawę, że wszystkie jego wysiłki zarówno wobec Republiki Weimarskiej jak i III Rzeszy, podejmowane w celu poprawy stosunków polsko-niemieckich pozostają bez skutków, zdecydował się na całkowitą zmianę frontu. Jeśli III Rzesza zmierzała do rozgrywki siłowej, to należało bezzwłocznie, nie tracąc czasu – póki dysponowano ogromną przewagą sił – zniszczyć hitleryzm w zarodku. Dlatego dwukrotnie – na wiosnę i jesienią 1933 roku proponował Francji przeprowadzenie wspólnymi siłami – wojny prewencyjnej. I Francja dwukrotnie odmówiła. Później podobnie postąpiła Czechosłowacja, która choć zagrożona przez imperializm niemiecki, ale ufna w poparcie Francji i Anglii, nie zgodziła się na wspólną z Polakami akcję antyniemiecką, mogącą odwrócić fatalny rozwój sytuacji.
Hitler jednak poważnie zaniepokojony możliwością wojny prewencyjnej zaproponował Piłsudskiemu zawarcie na dziesięć lat paktu o nieagresji. Piłsudski się zgodził, mimo że oceniał, iż ten pakt zapewni nam spokój ze strony Niemiec nie na dziesięć lat, lecz tylko, co najwyżej cztery. Po zawarciu paktu Marszałek zaprosił prezydenta Mościckiego oraz byłych premierów. Wyjaśniając przyczyny zawarcia paktu, oświadczył, że układ może zapewnić Polsce cztery lata dobrych stosunków z Niemcami, tzn. pokój do 1938 roku. Za więcej lat Komendant nie ręczył.
W ówczesnej coraz trudniejszej sytuacji zewnętrznej Polski – między dwoma sąsiadami nieustannie powiększającymi swe siły zbrojne – Piłsudski uważał każdy rok pokoju z Niemcami za cenny, ponieważ zapewniał istnienie Polsce. Do końca życia będąc przekonanym, że wojna z Niemcami w istniejących warunkach oznaczać będzie koniec państwa polskiego, bo Francja nie przyjdzie nam z pomocą, a Stalin skorzysta z okazji, aby pomścić rok 1920 i odebrać nam kresy wschodnie. „Wojna z Niemcami była koszmarem, który dręczył mego męża nieustannie” – zanotowała w swym dzienniku pani marszałkowa Piłsudska (patrz: Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989).
Po śmierci Piłsudskiego, odsunięty od władzy przez Mościckiego i Śmigłego-Rydza, w dniu 2 kwietnia 1939 najwierniejszy i najbliższy współpracownik polityczny Marszałka – Walery Sławek, pozbawił się życia z browninga, którego jeszcze używał w akcjach bojowych w latach 1906-1908. Strzelił sobie w usta dokładnie o godzinie 20.45 to jest tej samej, o której zakończył życie ukochany Komendant. Wydarzenie to miało miejsce w następny dzień po rozmowie z Beckiem (na cotygodniowym “brydżu”), a przed wyjazdem tegoż do Londynu – aby dać gwarancję Brytyjczykom. W momencie strzału Józef Beck jechał już pociągiem przez Niemcy – jakże wymowny ten strzał…
Opatrzność czuwała jednak nad polskim rycerzem i jednym z ważniejszych twórców polskiej niepodległości. Otrzymał bowiem tą łaskę, że po tym strzale żył jeszcze kilkanaście godzin i zdążył otrzymać ostatnie namaszczenie, mam nadzieję – że zdążył także pojednać się z Panem Bogiem. O gdyby wykonano testament Marszałka… i gdyby, Sławek nie był tak szlachetny w stosunku do swoich towarzyszy broni?
Przez lata doszukiwano się różnych przyczyn tego samobójstwa. Najbardziej trafną wydaje się jednak opinia Bogusława Miedzińskiego, który dostrzegł związek między śmiercią Sławka a zbliżającą się wojną.
Miedziński zwrócił uwagę na fakt, że Sławek popełnił samobójstwo po udzieleniu Polsce gwarancji przez rząd brytyjski, „(…) W chwili wyjazdu Becka do Londynu, celem nie tylko przyjęcia, ale rozwinięcia tych gwarancji w sojusz dwustronny, co wiadomo Hitler potraktował jako casus belli. (…) Widział nadciągającą losową chwilę dla Polski i nie miał, nie widział, nie czuł dla siebie miejsca” (patrz: B. Miedziński, Ze wspomnień o Walerym Sławku, „Zeszyty Historyczne”, Paryż 1973, z. 23, s. 153).
Ostatnie przesłanie
Bohdan Urbankowski swoje dwutomowe opracowanie pt. „Józef Piłsudski – marzyciel i strateg” kończy dokładnym opisem ostatniej woli zmarłego Marszałka. „(…) Dwa dni po zgonie Piłsudskiego znaleziono kartkę pisaną niewyraźnym już pismem, tak jakby rękę już prowadziła śmierć. Ta „ostatnia”, a jakby już pośmiertna wola, to wspomniany już testament Piłsudskiego. Jest to jeden z najdziwniejszych, najbardziej niesamowitych tekstów. W jego słowach mieści się już wszystko: choroba i wielkość, słuszna duma i dziecinna słabość. Zacytujmy go tutaj w całości:
„Nie wiem czy zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Niech tylko moje serce wtedy zamknięte schowają w Wilnie, gdzie leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 roku mnie jako wodzowi Wilno jako prezent pod nogi rzucili. Na kamieniu czy nagrobku wyryć motto wybrane przeze mnie dla życia:
„Gdy mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie
Tak żyłem.”
A zaklinam wszystkich, co mnie kochali sprowadzić zwłoki mojej matki z Sugint Wiłkomirskiego powiatu do Wilna i pochować matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. Matkę pochować z wojskowymi honorami ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną tak, aby szyby w Wilnie się trzęsły. Matka mnie do tej roli, jaka mnie wypadła chowała. Na kamieniu czy nagrobku mamy wyryć wiersz z “Wacława” Słowackiego zaczynający się od słów:
„Dumni nieszczęściem nie mogą (tak jak inni iść tą samą drogą – przyp. autora)”
Przed śmiercią Mama kazała to po kilka razy dla niej czytać”.
Tak też się stało, w swoich wspomnieniach Aleksandra Piłsudska pisała: „(…) Ciało spoczęło na Wawelu, a serce u stóp matki na Rossie, wśród żołnierskich grobów. Jak słyszałam, do dawnych mogił z walk 1919 r. przybyły potem groby żołnierzy, którzy starali się Wilno obronić przed bolszewikami w roku 1939 i groby żołnierzy, którzy polegli w walce o Wilno w 1944 roku. Mój mąż kochał Wilno i czuł z nim głęboki związek. Gdy rozmawiał ze mną o granicach Rzeczpospolitej, nazywał je „granicami minimalnymi” i dodawał zawsze: „Ani piędzi ziemi mniej, a kto mnie kocha, niech broni Wilna, aby nie dostało się w obce ręce”. Dziś patrząc na los ziemi kresowej pytam siebie, czy mąż mój, który chciał mieć wyrytą nad sercem swym tę tragiczną strofę, miał przeczucie, że po latach nad grobem Matki i Syna szumieć będą w bolesnej żałobie sosny wileńskie, płaczące nad utraconą wolnością. Słowa ukochanego przez męża poety zawierają w sobie najpełniejszą charakterystykę życia i walki o wolność, którą wiódł Józef Piłsudski”.
Aleksandrze Piłsudskiej nie było już dane pojechać nigdy po wojnie do Wilna, gdyby tam była, napisałaby jeszcze w swoich wspomnieniach o kulach sowieckich, których ślady pozostały na granitowej płycie poświęconej pamięci Matki i Serca Syna. Napisałaby również o tym, że leżą tam także obok serca jej męża – Ci, którzy pełnili przy nim ostatnią wartę. Nikt ich z tej warty nie zwolnił, a oni nie pierzchli nawet wtedy, kiedy czołgi sowieckie w dniu 18 września 1939 próbowały wjechać szosą mińską, biegnącą obok cmentarza, do Wilna. Oddali życie przy mauzoleum, którego strzegli do końca… Dzisiaj przy tej płycie nie ma wojskowej warty, choć nikt, nigdy tego posterunku nie kazał zlikwidować!
Mariusz A. Roman
[Fot. Archiwum]