A może jestem pieniaczem!
29 stycznia, 2022Spadkobiercy śp. Zbigniewa Parowicza, przy aktywnym wsparciu p. senator Lidii Staroń, złożyli wniosek o skargę nadzwyczajną do Prokuratury Krajowej w sprawie licytacji majątku nieżyjącego już p. Zbigniewa, majątku (co wydaje się istotne) sprzedanego za ułamek jego wartości. I można byłoby się zapytać, co takiego jest tutaj interesującego, bo przecież przypadek śp. p. Parowicza nie jest jedynym „sukcesem” polskiego wymiaru (nie)sprawiedliwości? Otóż sprawę nadzorował sędzia Paweł Juszczyszyn, który umiłował „wolne sądy” (ze szczególnym akcentem na słowo “wolne”, a nie “szybkie”) jak mało kto inny. Jest jedną z wielu rozpoznawalnych twarzy protestu sędziów skierowanych przeciwko próbie reformy wymiaru (nie)sprawiedliwości.
Pan Zbigniew Parowicz przez 20 lat prowadził gospodarstwo rolne. Z powodu spadku cen zmuszony był zaciągnąć kredyt, w sumie 50 tys. zł. Spłacił połowę zobowiązania, jednak nie był w stanie regularnie płacić kolejnych rat. Za niewielki dług komornik zlicytował 13-hektarową działkę, piętrowy dom i budynki gospodarcze, warte pół miliona złotych. Sąd przysądził własność gospodarstwa po wpłacie… 32 tys. zł. Jak do tego doszło? Osoba, która kupiła na licytacji majątek pana Zbigniewa za ponad 200 tys. zł, wpłaciła jedynie wadium. Tyle można wywieść z informacji powszechnie dostępnych w internecie.
Ktoś gdzieś popełnił błąd, czegoś nie zauważył, coś przeoczył…Nie wiem, nie znam się, zarobiony byłem, akt nie czytałem. Nie jest to (w sumie) tekst o sędzi Juszczyszynie, bo być może jego winy tu nie ma żadnej, ale jest to felieton o odpowiedzialności przedstawicieli państwa za podjęte lub niepodjęte decyzje. Jeżeli dróżnik kolejowy zaśpi i dojdzie do tragedii, to odpowiada karnie za swój błąd.
Co stanie się jeżeli, koniec końców, sądy zasądzą odszkodowanie na rzecz spadkobierców po śp. p. Parowiczu? Otóż zapłaci skarb państwa, czyli ostatecznie zapłacę ja, pani zapłaci i pan sięgnie po pieniądze ze swojego portfela. Tak być nie powinno! Czy innym jest błąd w ocenie, a czym innym jest oczywiste niedbalstwo.
Przykład? Toczyłem sprawę cywilną przed Sądem Rejonowym w Gdyni. Strona wniosła o zwolnienie z kosztów sądowych. Wiedząc, że rozpatrzenie wniosku wydłuży w czasie rozprawę – wpłaciłem pieniądze w imieniu strony przeciwnej. Sąd jednak zwolnił stronę z kosztów procesowych, wówczas poprosiłem o zwrot wpłaconej sumy. Sąd mi tej kwoty nie zwrócił, a ja po czasie zapomniałem. Po kilkunastu miesiącach od zakończenia sprawy sąd wezwał mnie do zapłaty kosztów procesowych. Wpłaciłem część wskazując sądowi, że drugą połowę sąd ma już na swoim koncie.
Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie policjant z miejscowej komendy chcąc przeprowadzić ze mną wywiad nt. moich zarobków, miejsca zatrudnienia, czy oddaję się jakiemuś hobby tj. spożywanie alkoholu czy zażywanie narkotyków. Wówczas napisałem skargę „piętro wyżej” – do prezesa sądu, a nie do prezesa wydziału, który nie bacząc na oczywiste fakty uruchomił całą maszynerię (bo jeszcze było zapytanie do ZUS, ostrzeżenie, że trafię do KRD), by ściągnąć pieniądze, które już dawno znajdowały się…na koncie sądu. Prezes sądu odpisał, że poprosił prezesa wydziału, by wzięła pod rozwagę moje stanowisko!
Nadpisałem więc „piętro wyżej” , że stawisko zarówno prezesa wydziału jak i prezesa sądu jest niedopuszczalne, bo ja nie chcę, by ktoś „wziął pod uwagę moje stanowisko”, ale żeby sędzia (taka drobnostka) wziął się w końcu do pracy i stwierdził stan faktyczny. Po kilku miesiącach otrzymałem pismo od prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, w którym (właściwie w co drugim zdaniu) przepraszano mnie za zaistniałą sytuację. Przytaczam historię zupełnie banalną, ale którą przećwiczyłem na własnej skórze. Pytanie, kto zapłacił za uruchomienie całej maszyny, by rozwikłać sprawę, której…nie było? Oczywiście skarb państwa, a powinien sędzia z własnej – prywatnej – kieszeni. Na drugi raz (gdyby musiał zapłacić z własnego konta) weźmie pod uwagę stanowisko obywatela już w czasie studiowania pierwszego pisma. Ale ja może jestem pieniacz!? Pewnie się niepotrzebnie pytam.
Tak samo powinno być w sprawie spadkobierców p. Parowiczów. Jeżeli którykolwiek z urzędników lub sędziów dopuścił się oczywistego niedbalstwa, to odszkodowanie powinno iść z jego kieszeni, a nie z naszej wspólnej kiesy. Tyle teoria…Obawiam się, że w praktyce taki „zamach” na wszystkie „świętości III RP” nie przejdzie. Nie po to wykształcono elitę Niedotykalnych, by obarczać ją przyziemnym obowiązkiem płacenia za swoje błędy. Taki przywilej jest zaszczytem szarych Obywateli Najjaśniejszej.
Henryk Piec