Paplanina szczytem naszej cywilizacji!

8 lutego, 2022 0 przez Witold Kowalski

Oryginalnie mowę ludzką „wymyśliły” dzieci, w celach lepszego porozumiewania się z ludźmi na podobnym poziomie rozwoju fizycznego i umysłowego, czyli z członkami swej grupy rówieśniczej. Pewna mała kostka, której istnienie warunkuje powstanie mowy, wykształciła się (w okolicach gardła) najpierw u dzieci – to oczywiste.

Doroślejąc, wynalazek ten przejęły kobiety, zwłaszcza matki komunikując się ze swoimi dziećmi, a potem już głównie między sobą. Spędzający większość czasu „poza domem” (jaskinią) mężczyźni, do udanego polowania potrzebowali porozumienia niemego, bezdźwięcznego, bezsłownego. Również, gdy całą prehistoryczną rodziną wybrano się na zbieranie jagód, owoców czy grzybów, cisza była najlepszą obroną przed niespodziewanym atakiem ludożerczego wroga, zaś wydawanie dźwięków ostrzegawczych pozostawiano zbierającym wraz z ludźmi małpom czy ptakom, które – śmigając w powietrzu i między drzewami – były o wiele lepiej przystosowane do pełnienia funkcji ochronnej niż gorzej od nich wyposażeni w zmysły nasi przodkowie. Rezultat był taki, że wykształciły się trzy osobne sposoby wypowiadania myśli – poza częściowo pokrywającym się zasobem słów, nie mają one wiele ze sobą wspólnego.

W zanikłej już od stu lat społeczności Ajnów, opowiadaniem legend założycielskich sięgających początku świata zajmowały się wyłącznie dwie grupy: kobiety i dzieci. Po dziś dzień zresztą, z mową najlepiej radzą sobie dzieci (obecnie już nie ajnuskie), zwłaszcza gdy porozumiewają się bez udziału dorosłych. Bardzo sobie mowę chwalą osoby o skłonnościach do plotkowania, obgadywania i narzekań („stara Kornacka”, „wesołe rozwódki”, „przecież skoro go zabiłam, to znaczy, że miałam rację – no nie?” itp.).

Mężczyźni natomiast od początku powątpiewali, czy w tej pełnej sprzeczności gadaninie, gdzie kłamstwo, zmyślenie i „paplanie na wiatr” tak bardzo miesza się z prawdą, da się wyrozumować jakiś niepodważalny sens. Mieli też mężczyźni świadomość, że to samo słowo (czy – patrz dalej – zdanie) wypowiadane przez Antoninę, i Antosia, i Antoniego, i Antosię w dowolnych konfiguracjach może mieć całkiem odmienny sens; choćby taka zbitka: „Podaruj mi pieska, błagam! Przyrzekam, że co dzień rano będę wyprowadzać go na spacer!“. Czternaście słów, a sens wypowiedzi całkowicie się zmienia w zależności od wieku i płci rozmówców.

Niestety, mimo tak oczywistych problemów z międzyludzkim dogadywaniem się, wkrótce pojawiła się tzw. „władza”, która ogłosiła, że z dotychczasowej gadaniny umie ustalać prawdy ostateczne; natychmiast też owa władza przypisała sobie prawo rozsądzania, czy coś ma ręce i nogi, czy nie. Gdy dwie matki posprzeczały się o to, która z nich jest matką pewnego dziecka, „władza” (wyrokująca kasta) w Indiach nakazała, aby krewni obu stron chwycili dziecko właśnie za ręce i nogi i ciągnęli, każdy klan w swoją stronę. Historia nie odnotowuje, kto rozrywał lepiej i kogo kasta sędziowska uznała za zwycięzcę.

Około trzech tysięcy lat temu semicka kasta specjalna („wyrokująca”) przejęła ów starożytny mit indyjski za swój, orzekając, że w opisanej sytuacji dziecka nie należy rozrywać, lecz trzeba je pokrajać na dwie mniej więcej równe połowy. Owym chętnym rzeźnikiem, „władzą” wyrokującą w wersji semickiej, był niejaki Salomon – ten, będąc pozbawiony umiejętności zrozumienia meandrów gadania samiczego, dał się wpuścić w pułapkę zastawioną na każdego przemądrzałego, acz głupiego Jasia. A pułapka ta brzmi: nie daj się nabrać na orzekanie w zero-jedynkowych sprawach słowotocznych, „na gębę” – polegając bowiem na swojej intuicji żaden Jasiu-sędzia w ż a d n e j m i e r z e nie zdoła poprawić rozkładu prawdopodobieństwa dla wydania sprawiedliwego wyroku, które od początku, z góry, wynosi jedna-druga, 50/50. Ba! – jak to wie każda cwana kłamczucha-blefiara, wpuszczając zadufanego w sobie sędziego w zarośla duszę szczypiących malin, stworzenie mu okazji, aby oparł się o wydumane widzi-mi-się, zasadniczo zwiększa szansę, że Głupi Jasiu wyda wyrok zgodny z jej zboczonymi chęciami, acz niekorzystny dla prawdy.

Od czasu św. Joanny d’Arc i wyroku w jej sprawie wiadomo także, że jakiekolwiek sądowe gadanie nie jest w stanie uchwycić istoty („istiny”!) problemu – Joanna była ponad wszelką wątpliwość słusznie i skazana, i równie słusznie uniewinniona. Stąd płynie ostrzeżenie: czy się to nam podoba, czy nie, ustalanie prawdy leży poza zasięgiem mowy ludzkiej – nie są niestety tego faktu świadome rozplenione dziś jak trujące grzyby po deszczu, rozpaplane na każdy dowolny temat i zakochane we własnej rzekomej wnikliwości, coraz to liczniejsze sądy, nadsądy i arcysądy, w których głupia Jaśka powtarza dziś te same bezsensowne komunały, jakie niegdyś zarezerwowane były tylko dla Jasia.

Przedstawiciele płci trzeciej-czwartej (i pochodnych), znani dziś jako LGBTQ+, ale nie tylko oni, również: legaliści, czyściciele kamienic, „demokratyczne” wykształciuchy z Kongresu USA (wśród nich krwiżądna kobieta – Jan Szakowski), miłośnicy „porządku prawnego” wymyślonego przez PRL-PO – oni wszyscy wierzą, że prawda to nie tyle prawda, co orzeczenie sądowe w procesie o nie-bolkowatość Bolka, o antyamerykańską służalczość Trumpa wobec Rosji, czy o oczywisty (a więc – „bijący w oczy”) brak powiązań między pedofilią a pedalstwem. I tak dalej i dalej… Vivat trzecia-czwarta płeć! Vivat kłamczuchy! Vivat pochodne stany!.. Arogancki słowotok władzy sądowej to czwarty (i najgroźniejszy) rodzaj mowy, jaką posługują się ludzie. Wyniesienie tej dogłębnie nielogicznej paplaniny na piedestał cywilizowanej demokracji jest potwornym nieporozumieniem, zaś pozostawienie w jej gestii rozstrzygnięć w kwestiach fundamentalnych, jest oczywistym dążeniem do samounicestwienia ludzkości. 

Witold Kowalski