Polska racja stanu jako wypadkowa

15 grudnia, 2019 0 przez Bartosz Józwiak

 Kiedy obserwuję codziennie różne działania w sferze międzynarodowej, które w jakiś sposób próbują uderzać w nasz interes narodowy czy państwowy albo wymóc na nas działania dla nas niekorzystne (choćby ten nieszczęsny twór zwany 447, ale i szereg innych) oraz część naszych reakcji na tego typu działania, które to reakcje czasami noszą znamiona chowania głowy w piasek, ustępowania pola albo przynajmniej reakcji niejednoznacznych (swoistego rozdwojenia jaźni czyli czegoś co w polityce międzynarodowej jest samobójstwem), to mam przeświadczenie jakbyśmy zapomnieli, że celem naszych działań politycznych jest nasz interes narodowy oraz że on nie jest określany w demokratycznych wyborach gdzie większość ma rację, ale jest poza głosowaniem, gdyż jest stały i niezmienny. To nie widzimisię polityków, ale element trwały i fundamentalny. Ewoluują co najwyżej środki prowadzące do jego osiągnięcia.

Idąc dalej muszę powiedzieć, że mam nieodparte wrażenie, iż polityka polska w wymiarze międzynarodowym, ale i po części krajowym, nie jest stricte polityką polską, czyli uwzględniającą tylko i wyłącznie nasz interes narodowy, ale że jej finalna konstrukcja jest konsekwencją obróbki myśli początkowej (zapewne reprezentującej w istotnej części nasz interes narodowy) przez nie do końca nam znane (choć używając rozumu, logiki, wiedzy i inteligencji możemy je z dużym prawdopodobieństwem wskazać), „strugi”, „heble”, „tokarki” i „obrabiarki” zewnętrzne, zaprogramowane do jej obróbki według matrycy, która uwzględnia, bądź nawet czyni dominującym, interes państw bądź też organizacji zewnętrznych. Oczywiście takich, wobec których albo mamy jakieś zobowiązania lub które mają na nas (patrz nasze władze) przysłowiowy kij, bądź też takie, które chcemy obłaskawić czy też pozyskać jako sojuszników dla naszych interesów. W efekcie ta nasza polityka jest wypadkową wyjściowej myśli oddającej stricte polski interes oraz polityki reprezentującej interesy organizmów zewnętrznych. Co więcej, często te zewnętrzne interesy są w niej lepiej wyeksponowane czy też reprezentowane. To nie zawsze jest z gruntu   złe lub szkodliwe, ale stwarza wiele niebezpieczeństw, a także znacznie podnosi ryzyko zaistnienia sytuacji, w której niby nasza polityka jest dla nas co najmniej neutralna lub szkodliwa. Nie mówiąc już o tym, że nader często w takiej sytuacji nie wykorzystuje się wszystkich możliwości wynikających z warunków ogólnych danego momentu dziejowego. Inaczej rzecz ujmując: nie uzyskuje się dla swoich państwowych czy narodowych interesów wszystkiego, co w danym momencie, miejscu i sytuacji można uzyskać.

Oczywiście trzeba zgodzić się z tym, iż i tak jest dziś lepiej niż jeszcze parę lat temu, albowiem dziś rzeczywiście, przynajmniej u podstaw wyjściowych naszej polityki leży stricte polska racja stanu, która jest w jakiejś formie i części wplatana do opisanego wyżej tworu końcowego, czyli oficjalnej wersji naszej polskiej narracji politycznej jaka jest komunikowana światu i Polakom. Wcześniej polityka polska była tej racji stanu zupełnie pozbawiona. Od samego początku była bowiem jedynie wypadkową interesów obcych, którym to akurat nasze władze były coś winne, chciały się przypodobać, bądź też bały się ujawnienia przez nich wiedzy, która mogłaby tym władzom zaszkodzić. Ot, Polska stanowiła dla ówczesnej władzy co najwyżej towar do przehandlowania za przysłowiową prywatę. I to na szczęście się już dziś zmieniło.

Przy czym chcę zaznaczyć, że skoro z jednej strony nie żyjemy w geopolitycznej próżni, czy też w pełnej izolacji, a z drugiej nie jesteśmy jedynym bądź też jednym z kilku mocarstw światowych, które to mocarstwo może siłą lub perswazją narzucać swoje zdanie (także swoją politykę narodową) w swojej strefie wpływów jako obowiązujące ogólnie, bądź też próbować ją różnymi metodami aplikować także tym pozostającym poza tą strefą wpływów (dobrze to widać na przykładzie USA, ale i aspirującej, trochę na wyrost, do miana mocarstwa światowego Rosji) to nasze możliwości kreowania w 100% naszej narodowej polityki bez uwzględniania elementów zewnętrznych są ograniczone. I w takiej sytuacji zawsze nasza narracja polityczna będzie wypadkową naszego interesu i ograniczających go interesów państw, które są nam potrzebne do realizacji naszych celów oraz bezpieczeństwa. Kwestia jedynie w tym, by ten polityczny twór finalny (przekaz oficjalnie komunikowany) był oparty na solidnym, nazwijmy go grubym „pniu” naszej polityki narodowej (czyli tego konceptu wyjściowego), z ewentualnym dodatkiem „kory” w postaci interesów, powiedzmy, sojuszniczych.

Zasadnicze pytanie brzmi: czy tak to wygląda już dziś? Moim zdaniem niestety jeszcze nie. Ten, wskazany wyżej „pień”, jest ciągle za cienki, za wątły, a wspomniana „kora” zbyt gruba i silna. Analiza retrospektywna polskiej polityki pokazuje dość wyraźnie, że w ostatnich latach obraliśmy dobry kierunek. Tyle tylko, że nie o sam kierunek tu chodzi. Chodzi o to jaki ma być efekt finalny obranego kierunku działań i zastosowanych do realizacji tej drogi środków. Czyli najzwyczajniej jaki ma być cel. I jeśli za efekt finalny uznajemy to, co w polskiej narracji politycznej mamy dziś, to jest to nie do przyjęcia, gdyż to jest co najwyżej etap na drodze do celu. Celu, jakim jest maksymalna do realizacji w danych warunkach geopolitycznych podmiotowa polityka polska. Tylko wtedy  będziemy mogli pisać o naszej polityce przez duże P. I tylko wtedy nie będziemy mieć problemów z jasnymi odpowiedziami na uderzające w nas lub nasz interes narodowy działania innych państw i środowisk. Zniknie dychotomia przekazu i wszelkie ustawy  typu 447 nie będą dla nas problemem w sferze oceny i odpowiedzi na nie.

Mam nadzieję, że to jest cel wspólny wszelkich odłamów polskiej prawicy i centroprawicy. A nawet lewicy patriotycznej.

Bartosz Jóźwiak, prezes Unii Polityki Realnej